wtorek, 22 lutego 2022

Czyś Ty z konia spadła odc. 3. Sądny dzień!

 

 


                                                                         

                                         

 

 Czasem tak bywa, że wspomnienia przychodzą znienacka. Bywa też, że trudno je przywołać, bo zagubione  w zapomnianych zaułkach pamięci siedzą przyczajone, aby nagle  wystawić nos i przypomnieć o sobie w momencie, który to one uznają za właściwy. Stare listy zazwyczaj bywają takimi azylami, gdzie mogą spokojnie czekać na właściwy moment.  I ten moment właśnie nastał. Dla Babci Bogusi dzień zaczął się zwyczajnie. Nic nie wskazywało na to, że zamieni się on w wielkie nieporozumienie. A w konsekwencji kamienną ciszę, która jak czarna chmura zawiśnie nad relacjami pomiędzy babcią , a wnuczką.  Była niedziela. Właśnie wraz z dziadkiem Olkiem dopijali poranną kawę, gdy usłyszeli dzwonek u drzwi. Do mieszkania wszedł ich syn Michał, który rozsiadł się na narożniku i poprosił o kawę. Jeszcze nie zdążył zacząć swojej opowieści, jak cała rodzinka spędziła czas na wyjeździe w góry, gdy do mieszkania przybiegła Dominika. Witając się z nimi, wyściskała babcię i dziadka. Usiadła obok taty. Wspólnie z nim zaczęła opowiadać o wyjeździe, który dla wszystkich okazał się cudowny. Opowiedziała, że z Lenką i jej siostrą Julcią prawie się nie rozstawały. Byłą wesoła i rozentuzjazmowana. Gdy zrelacjonowała większość przygód, a nawet  stwierdziła, że wyjazd był mega i super, przypomniała tacie, że pozostał jej jeszcze tydzień ferii zimowych.

        -- To cieszę się, że będziesz mogła wreszcie się wyspać, bo na feriach w nocy chichotałyście, a w dzień spałyście do południa. Teraz czas na unormowanie życia. Laba się skończyła. – roześmiał się tata i puścił oko do swojego ojca.

        -- Nie zamierzam przesypiać tygodnia! O, co to, to nie!  – oburzyła się Dominika.

        -- Ja też nie mówię o przesypianiu, tylko o powrocie do normalności. Wreszcie dla ciebie noc będzie nocą, a dzień dniem.

        --  Przecież Ci mówiłam, że zamierzam spędzić ten czas we Wrocławiu u Lenki. Tęsknię za Leną.—stwierdziła Dominika . Tata od razu zaprotestował.

          -- Mówiłem ci już, że tym razem nie zgodzę na twój wyjazd. Dopiero się rozstałyście. W chwili, gdy usłyszałem o twoim szalonym pomyśle, jasno wyraziłem swoje zdanie. Z Leną spędzałyście razem  dwadzieścia cztery godziny na dobę. Byłyście razem przez cały tydzień ferii. Wszędzie jeździliśmy razem. Razem byłyście na kuligu, razem na stoku, razem na wspinaczce, nawet spałyście we wspólnym pokoju. Poza tym rodzice Leny od jutra tak jak i ja wracają do pracy. Ich córki przez większą cześć  dnia będą przebywały w domu same. Aż do uzyskania pełnoletności przez swoje  dzieci rodzice są za nie odpowiedzialni. Nie chcę zwalać na głowę Pietrasów dodatkowej odpowiedzialności za ciebie. To zbyt duże obciążenie. Poza tym musisz się nauczyć, że w życiu nie tylko się bawi i bierze, ale i coś daje z siebie. Nie chcę być wredny i ci przypominać, że idziesz do szkoły średniej, a w minionym półroczu  nie przykładałaś się do nauki.  Jestem przekonany, że jak tak dalej pójdzie, to nie dostaniesz się do szkoły średniej, o której marzysz. Poza tym przypominam ci, że niedługo idziesz na kurs nurkowania, o którym tak marzyłaś, a który ci zafundowałem. Miesięcznie  trzeba wydać na niego pięć stówek. Kasa nie spada z nieba, tylko ciężko na nią pracuję. Twoją pracą jest nauka, więc powinnaś nadgonić zaległości.

           -- To ja rezygnuję ze szkółki nurkowania! – wypaliła rozzłoszczona Dominika, która ciężko znosiła wszelkie rozczarowania.

          -- No wiesz, uszom nie wierzę! Myślałem , że masz w głowie więcej oleju. –  w rozmowę włączył się dziadek Olek.

        -- Nawet, gdy zrezygnujesz ze szkółki, to i tak nie pojedziesz do Wrocławia! – Tata Michał był nieustępliwy.

        -- Kochanie, ja też uważam, że tata ma rację. Nie można wykorzystywać czyjejś uprzejmości. – włączyła się babcia Bogusia.

         -- Ale przecież mama Leny powiedziała, ze mogę przyjechać. Ona mnie lubi. – wypaliła Dominika.

         -- Czasem ludzie nie mają wyjścia i mają kłopot z odmawianiem. – argumentowała babcia Bogusia.

         -- Przecież znamy mamę Lenki. To bardzo dobrze wychowana osoba, więc z uprzejmości nie zaprotestowała. – zakończył dyskusję Michał. Dominika wybuchła  rozpaczliwym płaczem. Zakryła oczy i pogrążyła się w rozpaczy. Babcia próbowała ją wytrącić ze stanu permanentnego żalu. Pogłaskała jej ramię. Rozżalona wnuczka strząsnęła jej rękę i wybiegła z pokoju. Usłyszeli jej szloch , a później trzaśnięcie drzwi na zewnątrz.

Następnego dnia do Bogusi zadzwonił Michał. Trochę był zatroskany, a i rozbawiony.

        -- Wiesz, Dominika źle zrozumiała, to co powiedziałaś. Przyszła do domu zapłakana i po moim powrocie do domu Kasia opowiedziała mi, że Domi przybiegła zapłakana. Gdy się uspokoiła, zwierzyła się jej. Podobno powiedziałaś, iż mama Lenki jej nie lubi. Tak zrozumiała twoją wypowiedź. Kasia była na ciebie oburzona. Wyjaśniłem o co chodzi. Nie martw się Dominiką. Niedługo przejdzie jej. Na mnie nie mogła się obrazić, bo zbyt dużo ode mnie zależy, więc jej złość skupiła się głównie na tobie. Myślała, że staniesz po jej stronie. W każdym razie do mnie się odzywa. – z rozbawieniem dodał Michał.

        -- Jutro wyjeżdżamy na wieś. Chciałabym z nią porozmawiać jeszcze przed wyjazdem i wyjaśnić całą sprawę.

        -- To proponuję abyś zadzwoniła do niej późnym wieczorem, gdy Kasia będzie na zajęciach , a moje panny będą już wykąpane i przygotowane do spania.—  podpowiedział.

Wieczorem Bogusia próbowała dodzwonić się do wnuczki, ale Dominika nie odbierała telefonu.  Babcia Bogusia nie dała za wygraną, więc napisała do niej wiadomość tekstową, próbując wyjaśnić nieporozumienie. Niestety nie otrzymała odpowiedzi, choć babcia widziała, że dziewczynka przeczytała tekst. Nie było również reakcji na wysłaną  za dwa tygodnie walentynkę. Babci Bogusi zrobiło się smutno. Przez tyle lat relacje pomiędzy nią a Dominiką była bardzo dobre. Domi traktowała ją trochę, jak dużo starszą  koleżankę. Bogusia nie raz  nie zgadzała się z postępowaniem wnuczki i mówiła jej o tym. Często na różne tematy miała inne zdanie.  Po krótkich fochach wszystko wracało do normy. Tym razem było inaczej. W pewnym momencie babcia Bogusia zaczęła zastanawiać się , czy postąpiła słusznie wyrażając swoje zdanie. Zadawała sobie pytanie jak postąpiłaby jej babcia Marysia, która dla niej była wzorcem babci. I pomyślała, że babcia Maria też zdecydowanie wyraziłaby swoje zdanie. Zawsze tak robiła, naprowadzając Bogusię na właściwe postępowanie. Przecież i Bogusia w swoim nastoletnim życiu robiła różne głupstwa. Jak to zwyczajna nastolatka. Jednak Bogusia nawet w tych momentach czuła jej wsparcie i bezwarunkową akceptację. Jednak wiedziała, że gdy jej się coś u wnuczki nie spodoba, to powie o tym wprost. Babcia Maria nie znosiła kręcenia, mataczenia i fałszu. Bogusia była przekonana, że to co babcia do niej mówiła, było jej oficjalnym stanowiskiem. Nie była dwulicowa. I taką babcią chciała Bogusia być dla wnuków.

-- Cóż, trudno, będę tęskniła i poczekam, aż Dominice przejdzie złość albo będzie w stanie zrozumieć, że nie jestem przeciwko niej. Małpia miłość, bezkrytyczna zgoda na wszystko przynosi więcej szkody niż pożytku.

Bogusi najbardziej zależało na tym, aby wnuczka wyrosła na mądrą i szczęśliwą kobietę.  Teraz  musiała pogodzić się z rozczarowaniem wnuczki i brakiem akceptacji z jej strony. Wzdychając i przeżywając całą sytuację, sięgnęła po list od swojej babci.

 

 

Kochana Bogusiu i Danusiu                Koźle  17.VII.1968 r.                                                              

 

List od Ciebie otrzymaliśmy dopiero w sobotę to znaczy 12-go. Już myślałam, że będę musiała w niedzielę pojechać na poszukiwania. Bardzo się denerwowałam i muszę Ci powiedzieć, że to nieładnie tak traktować najbliższych. Kartka od Ciebie przyszła we wtorek, więc bardzo dziękuję za informację, że jesteście całe i zdrowe. Mamusia nic do Ciebie nie pisze, bo nie ma czasu w biurze, bo zbliża się czas bilansu. A przecież wiesz, że wtedy pracuje nawet do późnego wieczoru. W domu w wolnych chwilach szyje. Już Joli uszyła trzy sukienki, a jedną nawet zrobiła dla Basi. Na ten obiecany drugi list czekamy z niecierpliwością. Nasz sąsiad listonosz pojechał z córkami do Rosji, a listy nosi praktykant. Czasem pomaga mu jakaś koleżanka, ale nie wiem kto. Wczoraj widziałyśmy z mamą  matkę Twojej przyjaciółki Danusi Duli. Szła z Tereską, ale nie zaczepiałam jej, więc nie wiem, gdzie Danusia jest na wakacjach. Prawdopodobnie Jola będzie pisała do Ciebie. Może ona wie coś więcej. Tak bardzo tam w tym Iwoniczu nie rozrabiaj, aby wujostwo Danusi, państwo Rengiel nie mieli z Wami kłopotów. Wujek Janek odjechał z Aldoną we wtorek o czwartej po południu. Był bardzo zadowolony, że sobie u nas odpoczął. U nas pogoda pod zdechłym Azorem. Głównie pada i  zimno. Może wreszcie zaświeci słońce i temperatura pójdzie do góry. Jola wybiera się na opalanie, tylko nie wiem gdzie. Napisz, kiedy wracasz.

Całuję Cię mocno Babcia(przez duże B).

Ucałuj też Danusię. Pozdrowienia od nas  dla Jej Wujostwa.  

 

        Babcia Bogusia pamiętała wyjazd z Daną do wujka Stanisława Rengla, mieszkającego pod Iwoniczem. Zaskoczył ją tam prymitywizm życia, którego do tej pory nigdzie nie doświadczyła. Wujek, brat ojca Dany był rolnikiem, starym kawalerem.  Mieszkał z matką w dwuizbowym drewnianym domku pozbawionym łazienki. Niewiele tam było mebli. Bogusia przypomina sobie jakiś drewniany kredens z surowego drewna, zbite z  desek dwie ławy, prosty stary stół z grubym blatem, na którym widać było liczne ślady po nożu. Widać użytkownicy traktowali go jak deskę do krojenia. Był też wielki brzuchaty  piec, na którym stały garnki, a w którym również wypiekano chleby. Ze zdziwieniem w trakcie pobytu zorientowała się, że starczają one mieszkańcom na cały tydzień . Chleby były wielkie, prostokątne, ciemne i razowy. Jedzenie , którym karmiono gości było bardzo skromne; mleko, ser,  masło, chleb, kasza, ziemniaki z kwaśnym mlekiem. Przy niedzieli zgotowano kurę, ale rosół był bez jarzyn, przypraw i soli. Zamiast makaronu była zacierka, którą stara ciotka Danusi zarzuciła mętną , tłusta wodę, która została po ugotowaniu starej kury. Niewielkie pole dawało nieduży dochód i gospodarze  pewnie ledwie wiązali koniec z końcem, a z gośćmi dzielili się tym, co mieli. Jednak dziewczyny tego pewnie nie rozumiały i niechętnie jadły podsuwane pod nos potrawy. Miejskie, wygodne życie, jakie  rodzina Bogusi prowadziła w dobrze urządzonym, dużym mieszkaniu zdawało się z perspektywy tej biednej chałupinki czymś wyjątkowo luksusowym. Na początku obie nastolatki trochę kręciły nosem, jednak starały się tego nie pokazywać gospodarzom. Górzyste krajobrazy, życzliwi ludzie, włóczęgi po pięknej okolicy i bogactwo przyrody wynagradzały prymitywizm życia. A najgorsze było mycie w ogromnej balii, pełnej zimnej wody, śmierdzący wychodek, w którym z nieszczelnych desek sufitu zwisały firanki pajęczyn z tłustymi czarnymi pająkami i trupów much, które licznie obsiadały ściany obory, domu i wychodka. Gdy świeciło słońce opalały się na oświetlonych płaszczyznach, co jakiś czas podlatując w górę i osiadając z powrotem na poprzednim miejscu. Tu powietrze miało zapach roślin, a nie miejskiego kurzu, czy też spalin. A gdy Bogusia spojrzała na pożółkły stosik kartek z kratkowanego zeszytu. Niewprawne jeszcze pismo nastolatki układało się  w pierwsze nieporadne  wiersze, pokazujące jak wtedy bardzo oczarowały ją okolice Iwonicza. Starała się swoje wrażenia zatrzymać i umieścić na kartkowanych stronach wyrwanych z zeszytu. Bogusia pomyślała, że nie jest pewna, czy jej wnuczka Dominika  poradziłaby sobie z takimi warunkami. Już ona w tamtym nastoletnim życiu po raz pierwszy przekonała się, że życie nie wszędzie wygląda tak samo. Nie wyobrażała sobie swojego życia w takich warunkach. Nie potrafiła wyobrazić sobie swojej babci Marii, która spałaby na zapiecku, jak to robiła ciotka Danusi, Jadwiga Regielowa.

Na początku pobytu obie nastolatki pomyślały, że uciekną z tego „ przymusowego letniska”, na które wysłał Danusię ojciec. Chciały przecież pozostać w mieście i wesoło spędzić czas w mieście, a w zasadzie na plaży nad stawkami, w towarzystwie niedawno poznanych chłopaków. Chłopcy przyjechali na wakacje do sąsiadów państwa Regiel z pobliskiego Raciborza. Popalali papierosy i popisywali się przed nastolatkami skokami do wody z wysokiego brzegu lub gałęzi drzew zwisających nad wodą. Obiecali, że nauczą je pływania i nurkowania. Nie podobali się panu Reglowi. Nie podobało mu się wieczorne wywoływanie córki z domu, na spotkania na ławeczce pod kamienicą. Ze swojego okna nie widział córki, bo ławka oświetlona była tylko nikłym blaskiem smugi światła sączącym się z kuchennych okien mieszkania państwa Buczek. Staruszkowie szybko chodzili spać i wieczorem ławeczka przeważnie niknęła w mroku. W ciemności widać było jedynie ogniki palących się papierosów. Czy córka również  popalała pan Regiel nie wiedział, bo oboje z zoną palili jak smoki i nie wyczuwał od Danusi zapachu tytoniu. Jednak nie podobali mu się ci chłopcy i już. Napisał do przyrodniego brata , starego kawalera długi list, w którym zapewniał, że za wakacyjny pobyt córki zapłaci, bo wyśle do niego przekaz pieniężny. Szybko więc dostał odpowiedź. Do zakładu państwa Regiel przyszedł lakoniczny telegram o treści „ Niech przyjeżdża. Stop. Czekamy. Stop. Stanisław.” Danusia wypłakała się przyjaciółce na ramieniu i przestała dopiero po zapewnieniu, że Bogusia z nią pojedzie. Przekonaniem rodziców zajął się pan Regiel. Nie było to łatwe, bo w wakacyjnym okresie Bogusia wraz z Jolą bywały zaganiane na działkę do obrywania licznych krzaków czerwonych i czarnych porzeczek, agrestu, truskawek i zbierania pierwszych ogórków, które później  były przerabiane przez babcię oraz mamę i trafiały do słoików. Zagotowane w wielkim garze po ostygnięciu Tata wynosi do piwnicy i ustawiał na długich półkach, gdzie stały jeszcze te, których zawartość nie została skonsumowana w zeszłym roku. Bogusia nigdy nie lubiła prac przy obrywaniu owoców. Słońce prażyło i to co było przyjemnością na plaży, na działce zmieniało się w torturę. Praca była nudna, żmudna, w słońcu gryzły końskie muchy, a w cieniu liczne komary, bo działka usytuowana była nad rowem melioracyjnym. Propozycję Danusi przyjęła więc ochoczo i dopiero, gdy weszła do starej chaty, zrzedła jej mina. Już w drzwiach  miała ochotę wracać. Po paru dniach, gdy przyszedł przekaz pieniężny od ojca Danusi, jej wujek zabrał je z sobą do Iwonicza. Musiał zrobić  zakupy. Brakło cukru, soli i innych artykułów pierwszej potrzeby, które za szybko „ zaczęły wychodzić”, jak wyraził się przed wejściem do autobusu PKSu.  W mieście wyskoczyły z rozklekotanego, starego pojazdu blisko poczty. Poprosiły pana Regla, aby pozwolił im zadzwonić do domu. Chciały wrócić do domu. I wtedy zderzyły się z murem. Ojciec Danusi nie chciał z nią w ogóle rozmawiać i zabronił tego swojej żonie. Powiedział, że zna Staszka i swoją macochę , którzy nie zrobią krzywdy ich córce. Poza tym wysłał już przekaz, a pieniądze na drzewach nie rosną. W domu Bogusi słuchawkę telefoniczną odebrała mama. Zapytała, czy Bogusi ktoś robi krzywdę, a gdy zaprzeczyła, stwierdziła, że przecież Bogusia uparła się i nie przyjmowała żadnych rozsądnych argumentów, gdy nie chcieli jej puścić na wieś, to teraz musi ponieść konsekwencje swojego uporu. Wtedy poprosiła do telefonu babcię Marię. Tym razem babcia poparła rodziców. Powiedziała, że nie można innymi manipulować i robić im przykrości, a Bogusia powinna być wdzięczna panu Renglowi za gościnę. Następnym razem dobrze zastanowi się, czego tak naprawdę chce. Bogusia pamięta, jaka była wtedy zła i rozżalona. Również pomyślała, że babcia ją zdradziła, bo nie stanęła po jej stronie. A wyraz swojego niezadowolenia wyraziła za pomocą  opieszałości w wysłaniu listu do domu. 

        -- Niech się trochę pomartwią ! -- powiedziała do Danusi. 

 

 

piątek, 4 lutego 2022

"Czyś ty z konia spadła" cd. spotkanie z Bogusią-Dzieczkiem.

   


   

 

                                                                    Świnoujście 02.07.1966 r.

 

Kochana Mamusiu!

Pewnie nie zdziwisz się tym, że list ten piszę z przyjemnością. Tak, ostatnio polubiłam pisanie. Aż sama sobie się dziwię. Pewnie jesteś ciekawa, co u mnie nowego? Może martwisz się, bo ostatnio pisałam, że jeszcze nie nawiązałam bliższych kontaktów z nowymi koleżankami. Muszę Cię pocieszyć, bo teraz jest tu do rzeczy. Około pięciu koleżanek ma dobrze w głowie. Bardzo polubiłam Kasię.Ma również piętnaście lat. Wszędzie z nią chodzę. Ona ma podobny do mnie charakter. Też lubi muzykę poważną. Dziś byłyśmy na koncercie w muszli koncertowej.Grała Orkiestra Państwowej Filharmonii Szczecińskiej pod dyrekcją Czajkowskiego.Byliśmy tam w trójkę wraz z naszym wychowawcą. Najpierw grali Czardasza, a potem dwa utwory tego samego kompozytora.Były one takie śliczne, że człowiek mógł sobie w trakcie melodii różne historyjki układać. Ja widziałam w tej muzyce balet różnych bajkowych postaci, broniących wejścia do złotych bram zaczarowanego pałacu. Mocniejszy akord wraz z dźwiękiem dzwoneczków był sygnałem  otwarcia bram. Rycerzyk wchodzi tam, a napadają na niego straszne potwory w postaci wielkich kosmatych pająków. Musi z nimi walczyć. Jest bardzo odważny. Dźwięk obrazujący plusk wody z podkładem cymbałów to zwycięstwo odwagi nad potworami. I otwierają się bramy skarbca. A tam jest śliczna księżniczka uwięziona za grubymi wrotami. Paziowie obecni przed bramą kłaniają się rycerzowi i tańczą. Potem rycerz rusza w tany z księżniczką. To jego nagroda, możliwość odtańczenia z nią walca, który płynie i płynie.Następnie  orkiestra grała różne inne utwory. Byli też wykonawcy. Jeden z nich odśpiewał arię ze " Strasznego dworu" Moniuszki, był utwór "Marzenie" Szumana i serenada Don Juana. A w drugiej części koncertu był " Marsz florencki". Czy wiesz, ze tu tony muzyki same opowiadały o przemarszu żołnierzy ; a więc najpierw idą dobosze, potem karabinierzy...itd. Najbardziej jednak podobał mi się utwór " Amerykanin w Paryżu" Gershwina . On mi tak świetnie obrazował cudzoziemca, który ogląda dzielnice Paryża. Była tam taka skoczna melodia , grana na cymbałkach, która obrazowała wysokiego Amerykanina, który bogato ubrany spaceruje sobie po paryskich bulwarach. Ogląda wystawy sklepowe, wymachuje laseczką. Zatrzymuje się koło pewnej wystawy. Tu słychać smutną melodię. To jakby zamyślenie, tęsknota za krajem, ale w tym momencie słyszy dźwięki kankana. Dochodzą z jakiegoś lokalu, więc wchodzi do niego.  w tym momencie słychać dźwięki trochę głuche, a zaraz po nich dźwięczniejsze tony, jakby rzucił dolary na ladę. Zabawa trwa dalej. A później następuje muzyczne podsumowanie spaceru Amerykanina, jak wspomnienie dnia. Obrazuje to zbiór urywków z całego utworu. Dla mnie to wszystko było śliczne. Kasi się też podobało i nie żałowałyśmy, że poszłyśmy na ten koncert.

Poza tym opalam się, bo jest cudna pogoda. Kochana Mamusiu, załatwiłam sobie z wychowawcą, że wyjadę wcześniej, bo 6-go. Nie było z tym wcale trudności. A Kasia też jedzie 5-go. Też wyjeżdża z rodzicami na wczasy.  Tak więc będę mogła pojechać z Wami i Babcia nie będzie musiała mnie do Was dowozić. Na razie kończę, bo jutro jedziemy do Międzyzdrojów i musimy wcześnie wstać.

Ps. Dziś oglądałam wyścigi żaglówek . Przypłynęły z różnych krajów. Były regaty. Dziś było uroczyste otwarcie tych regat. Wiesz, bardzo lubię wędrować wybrzeżem. Codziennie z Kasią wybieramy się na takie wędrówki. Czasem chodzimy i po sześć kilometrów dziką plażą. Są na niej bardzo fajne miejsca. Tu wydmy są porośnięte bardzo wysoką trawą, a plaże puste. Tylko na srebrnym piasku bielą się muszelki. Słychać jedynie szum fal, krzyk mew i nigdzie nie ma ludzi. Mamy takie swoje miejsce schowane w małej zatoczce, gdzie leży wyrzucone przez morze wyrwane z korzeniami wielkie drzewo. Tak często przychodzimy się opalać. Słońce świetnie łapie naszą skórę. Opalamy się na złoto. W zasadzie ja opalam się na złoto, a Kasia na murzynka, bo ma ciemną cerę i ciemne włosy.

Wybacz, że bazgrzę i że czasem moje zdania nie są bardzo stylistyczne, ale babki leżą na łóżkach i opowiadają sobie takie ciekawe historie o wampirze, że jestem rozdarta pomiędzy pisaniem, a słuchaniem. Pewnie w nocy będą się straszyły, więc muszę być na wszystko przygotowana.

Na tym kończę. Niedługo cisza nocna. Całuję Cię bardzo, bardzo mocno. Ucałuj też Tatkę, Babcię, Jolę i Basię. 

                                                                                                                        Bogusia 

Starsza wersja Bogusi, a nawet dużo starsza skończyła czytać, złożyła pożółkłe kartki równiuteńko i odłożyła na bok biurka. Spojrzała na zdjęcie stojące na półce. Z zielonych ramek spoglądała na nią nastolatka, trzymająca w ręce małego brązowego misia Kropeczkę. Była uśmiechnięta, radosna. Babcia Bogusia dobrze pamiętała , że zdjęcie to zrobione zostało w Warszawie, gdzie odwiedzała swoją ciocię Małgosię. Ciocia, kuzynka mamy była od niej starsza jedynie jedenaście lat i  świetnie się dogadywała z  nastolatkami. Pracowała na zmiany  w szpitalu  na oddziale dziecięcym.Była pielęgniarką. Zaprosiła do siebie Bogusię na drugą połowę wakacji. Pokazała jej Warszawę taką, jaką sama lubiła. Ciocia była młodą mężatką i wraz z mężem Bogdanem lubili włóczyć się po ulicach stolicy. Znali też różne ciekawe kawiarnie, chodzili do kina. Bogdan był indywidualistą, zwariowanym na punkcie fotografii. Bogusia pamięta, jak zachwycała się jego artystycznymi zdjęciami, które często wysyłał na różne wystawy fotograficzne. Był bardzo bezpośredni, czym często ją peszył. Niemniej go lubiła.  Pamięta, że właśnie dzięki niemu powstało to zdjęcie,  które przywołało wspomnienia. 

Odstawiła zdjęcie i pogrzebała w stosiku starych listów. Odszukała list od cioci Małgosi. Był zatytułowany " Drogie Dzieczko!" Przypomniała sobie , że rzeczywiście był taki czas, kiedy została nazwana Dzieczkiem. Małgosia z Bogdanem nie mieli dzieci. Przez czas pobytu niejako zastępowała im córkę. Z prawdziwą  ciekawością zagłębiła się w treść listu.

                                                                               

                                                                                                                Warszawa 20.XI. 1966r.


 Drogie Dzieczko ! 

Z odpisaniem listu czekałam do dzisiaj, bo wujek w nocy robił zdjęcia. Chcę Ci je zaraz wysłać. Wszystkie pewnie się nie zmieszczą lecz systematycznie przyślę w każdym liście. Czy nie masz nic przeciwka temu, ze najładniejsze zdjęcie dam wujkowi Marysiowi i Cioci Ali, bo chcieli mieć na pamiątkę.Jesteś jedną istotą, do której mogę napisać bez zastanowienia. Inne listy, do ciotek muszą mieć odpowiedni styl, a to mnie męczy.Muszę dobierać słowa aby Ich nie urazić lub źle mnie nie zrozumieli. Po długim milczeniu odezwała się do nas Ciotka ze Szwecji. Odpaliłam Jej list, a po wysłaniu stwierdziłam ze zgrozą, że był lekko arogancki i może się obrazić. Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy przyszła odpowiedź. Ciotka przyznała mi rację. Stwierdziła, że powinna się do nas wcześniej odezwać i bardzo żałuje, że tego nie zrobiła, bo nas kocha. W dwa dni po tym liście wrócił Bogdan z delegacji ( był w Poznaniu) i przywiózł mi prezent od Cioci ze Szwecji. Wręczył mi śliczne pantofelki. Pasowały jak ulał.  Ciotka przysłała paczkę do swojej siostry, do Poznania. Napisz mi, czy chcielibyście, abym przysłała Wam aktualne zdjęcie Bernasia.Bogdan zrobił je tydzień temu.

Zła passa w pracy minęła. Pracuję normalnie , już po 8 godzin dziennie. Mogę więcej czasu poświęcić dla męża i domu. Bogdan wreszcie dał się namówić na fryzjera i teraz chodzi do pracy zadbany. 

Nie zamartwiaj się moim odmładzaniem. Są tacy, którzy mnie na gwałt postarzają. Mam na myśli Jacka. Zrobił sobie ze mnie powiernicę i spowiada się jak przed księdzem. Zerwał z Marysią i aż zadzwonił do mnie do pracy aby to ogłosić z wielkim triumfem. Obecnie szykuje się do matury i wyłączony jest ze świata żywych.Czas dzieli między książki i szkołę. 

Piękna Pani Jesień po ciężkiej pracy zbiera plony. Odpoczywa zmęczona i radosna. Obdarza nas ciepłymi promykami słońca, jednak na Wszystkich Świętych  jej zazdrosna siostra Zima rozłożyła na ulicach biały dywan, aby przykryć samotne, zapomniane groby. Po święcie jak szybko przyszła, tak szybko odeszła.Tylko Pani Jesień postała zapłakana , smutna, szara. Może opłakuje tych, po których już nikt nie płacze? Na ulicach płyną potoki wody. Ludzie biegają po sklepach i szukają kaloszy. Nastał sezon zasmarkanych i rozkaszlanych ludzi. Ja też trochę smarkam i Bogdan kaszle. Trochę przeciekają mu buty.

I to pokrótce tyle. Nic ciekawego obecnie nie dzieje się w Warszawie , no i u nas. U pozostałej rodzinki to chyba tylko tyle, że żona wujka Marysia leży w szpitalu, bo ma leczone żylaki. Wujek Maryś robi zakupy, sprząta, pierze, gotuje obiady. Gdy zapytałam , po co gotuje, otrzymałam zdumiewającą odpowiedź. Podobno Bernaś przychodzi z przedszkola i domaga się obiadu. Wrzeszczy, że jest głodny. Stwierdził, że Mamusia niepotrzebna, bo on z Tatusiem gospodaruje. Może też bawić się pociągami, a Mama nie krzyczy. I tyle u nas i w ogóle. Napisz co u Was słychać. Czy Stryjenka zdrowa, czy zdrowi Kasia i Michał, Basia i Jola.

Pa, całusów 302 przesyła ciocia Gosieczek.

Bogusia, której jeszcze nie dopadła demencja,  przypomniała sobie wysokiego, ciemnowłosego Jacka, którego poznała tamtego lata u Cioci Gosi. Był synem kuzynki Bogdana i lubił Gosię. Chciał  w jesieni zacząć studia na wydziale chemii. Dla Bogusi był wzorem do naśladowania, bo w czerwcu sama zdecydowała, że idzie do Technikum Chemicznego. Tam złożyła dokumenty potwierdzające, że  ukończyła podstawówkę, zdała egzamin wstępny i otrzymała powiadomienie. Została przyjęta na kierunek analizy chemicznej. Przypomniała sobie, jak Gosia wysłała ją z Jackiem po niedzielne ciasto do jakiejś słynnej cukierenki. Było to jej pierwsze zetknięcie z zakupem ciasta w cukierni. W domu zazwyczaj na niedzielę mama piekła wielkie blachy sernika, które znikały w przeciągu paru godzin. Bogusia nie orientowała się, ile ciasta powinna była zakupić i powiedziała ekspedientce, aby zważyła kilogram sernika. Dobrze, że przytomny Jacek, który jej towarzyszył, odwołał zamówienie i poprosił o parę kawałków z różnych gatunków ciasta. Do dziś pamięta, jaki ją wtedy wstyd ogarnął, bo przed przystojnym chłopcem wyszła na smarkatą prowincjuszkę, a w zasadzie dziecko, którym trzeba się opiekować i naprowadzać oraz ciągle pouczać. Jacek był już prawie dorosły i spotykał się z dziewczyną. A ona chłopców dopiero zaczęła dostrzegać. Pamiętała też cudne pantofelki, o których pisała Ciocia. Były czarne, skórkowe i leciutkie, jak piórko. Ciocia Gosia przyjechała w nich do Koźla następnego roku. Zatopiona we wspomnieniach Babcia Bogusia sięgnęła po kolejny pożółkły strzępek kratkowanej kartki z kolejnym listem od  Cioci Gosi.

                                                                                  

                                                                                                           Warszawa 04.I.1967r.

 

Kochane Dzieczko!

Nie będę się tłumaczyła z długiego milczenia. Wiem, że każde usprawiedliwienie będzie śmieszne. Bierz ciotkę taką, jaka jest i się nie gniewaj. U nas święta przeszły pod znakiem pracy. W wigilię pracowałam przez cały dzień. Pierwszy dzień świąt miałam wolny lecz musieliśmy pojechać do szpitala do wujka Staszka, później wpaść do Kaniowskich , tak że wcale nie wypoczęłam. W sylwestra siedzieliśmy sami w domu. Nawet nie miałam siły oglądać filmu o godzinie drugiej. Zaraz po Szopce Noworocznej poszliśmy spać. Ale za to miałam obok tapczanu balona sylwestrowego. U nas zima w pełni. Za oknem słychać wrzaski dzieciarni, bo z górki zrobiły sobie tor saneczkowy i ślizgawkę. Ja też zdążyłam kilka razy  być na saneczkach. Dzięki wujkowi miałam na święta sprzątnięte mieszkanie i to bardzo dokładnie. Jest bardzo czysto. Kupiłam sobie dwie płyty i puszczam je do znudzenia. Na pierwszej są piosenki Grzesiuka. Druga zawiera cygańskie piosenki. Śpiewa cyganka Randia. To bardzo sentymentalne piosenki. 

Jesteśmy oboje zdrowi i  żadne choróbska się nas nie imają. Słyszałam, że w lutym przyjeżdżają Twoi rodzice z Baśką. Jak jej zdrowie? czy była na operacji? Co Ci przyniósł św. Mikołaj, bo o mnie zapomniał. Powiedział, że przyjdzie na Nowy Rok. I przyszedł jako Dziadek Mróz. Był w czerwonej czapeczce, miał siwą, długą brodę i wręczył mi wielkie pudło po naszym telewizorze. W nim było jeszcze parę pudełek różnej wielkości, jedno w drugim. Gdy rozpakowałam najmniejsze była w nim para pończoch nylonowych. Bardzo się z nich ucieszyłam, bo mają czarny kolor, są ażurowe w kwiaty, Na tym kończę. Przesyłam pozdrowienia dla całej Rodzinki, a dla Ciebie pocztówkę na przeprosiny. Ciocia Gosieczek.

                                * * *