poniedziałek, 30 stycznia 2017

o wstydzie, przywarach i współpracy


 -- Babciu wyżej mnie podbijaj! - wołała Jula, huśtając się na placu zabaw. Był ładny, słoneczny dzień, więc Babcia z wnuczką skorzystały ze spaceru na  świeżym powietrzu.
Babcia Bogusia poprawiła kurtkę, która w trakcie popychania krzesełka huśtawki zadarła się do góry i uśmiechnęła się do wnuczki.
-- Jak będę ciebie tak wysoko huśtała , to wyrosną ci skrzydła i odfruniesz. Pozostanę bez wnuczki. - zażartowała.
-- Nie będzie tak źle, bo zostanie ci druga wnuczka. Ale jakby tak było, to tęskniłabyś za mną? - zapytała Jula.
-- No, chybabym z tęsknoty umarła ! - roześmiała się babcia - Szczególnie, że Maja nie jest tobą. Każda z was jest inna i każdą z was bardzo mocno kocham. - dodała.
-- A za co mnie kochasz? - pytała Jula w trakcie wznoszenia się coraz wyżej i wyżej i zaśmiewając się , gdy opadała w dół.
--Ale mnie łaskocze w brzuchu! Fajnie tak, ale odpowiedz na pytanie. -- starała się wyciągnąć z  babci odpowiedź.
-- Widzisz kochanie, kocha się nie za coś, ale przeciwko różnym przywarom!
-- A co to są przywary? Czy to ma coś wspólnego z garami.  Wczoraj mama powiedziała mi, że w różnych regionach Polski jedzenie się warzy, czyli gotuje, a nie odważa na wadze. Bo niby tak się mówi o gotowaniu na Śląsku.  A teraz ty mówisz znowu o jakimś przyważaniu. Czy to coś co leży przy wadze? -- dopytywała.
-- Nie przyważanie, a przywara. To taka nienajlepsza cecha człowieka. Coś, czego u kogoś nie lubisz.-- wyjaśniła babcia i dodała. -- Obie z Mają macie taką przywarę. Nie lubię waszej wzajemnej zazdrości o siebie i konkurowania. Przeważnie nie potraficie ze sobą współpracować, a tylko ciągle konkurujecie. To nie jest fajna cecha.
-- Oj babciu, ja wiem, że powinnam się nią opiekować, bo jest młodsza, ale czasem jest naprawdę wredna. Poza tym ona nie jest małym dzidziusiem, a wszyscy ją traktują jak małego dzidziusia. Jak coś obydwie zbroimy, to przeważnie na mnie wszyscy krzyczą, bo jestem starsza. A ona to już też jest duża. Przecież w tym roku pójdzie do pierwszej klasy. Wiem, że jako sześciolatek ale pani powiedziała, że nada się do pierwszej klasy. I to jest taka jej przywara. Udawanie dzidziusia. -- stwierdziła Julia.
-- A jakie mam jeszcze te przywary? No powiedz mi, za co mnie mogłabyś nie kochać, gdybyś nie chciała mnie kochać. Ale chcesz , prawda? -- upewniła się.
-- Oczywiście, że cały cas bardzo cię kocham  i to bezwarunkowo. Jak coś mi się w twoim zachowaniu nie podoba, to od razu z tobą o tym rozmawiam. I właśnie mówię tobie, że niepokoi mnie wasza niechęć do współpracy. Chociaż widzę, że czasami świetnie potraficie robić coś wspólnie. Podobało mi się, jak razem przygotowałyście piosenkę i razem zaśpiewałyście tę, jak to szło... " wejdźmy na dach". Podobała mi się też twoja choreografia taneczna. Pięknie tańczysz. -- pochwaliła wnuczkę babcia Bogusia.







-- Ale Majka też pięknie tańczy. Sama mówiłaś, że na występach w przedszkolu fajnie się ruszała. -- w głosie Julii babcia usłyszała nutkę żalu i zazdrości.
-- Przecież to nie umniejsza twojemu tańcowi. Moim zdaniem obydwie jesteście uzdolnione wokalnie i tanecznie. Czyli pięknie śpiewacie i tańczycie. Dlatego powinnyście jak najczęściej robić to razem.
Miło patrzeć na dwie śpiewające i pląsające nimfy. Jesteście jak ogień i woda. Maja jest spokojniejsza, ale ma doskonałe pomysły, ładny głos i płynne ruchy. Ty jesteś bardziej żywiołowa i ekspresyjna, pomysłowa oraz uzdolniona wokalnie. --  wyjaśniała babcia.
-- A przede wszystkim Majka nie wstydzi się występowania, co często przydarza się Tobie. Trudno jest Tobie przełamać wstyd przed występem. Przy Mai czujesz się pewniejsza i nie boisz się pokazać innym. Korzystaj z tego. Widzisz, konkurowanie wiąże się ze dodatkowym stresem, a współpraca ten stres niweluje. -- doradzała babcia.
--  Jej to dobrze. Nie boi się występów!  -- stwierdziła Jula z zazdrością w głosie. I dodała. -- To wiesz co, pogadam z Majką i razem przygotujemy dla was występy. Może na walentynki. Ale nie przekonasz mnie, abym z nią bawiła się w sklep. Ona cały czas chce być sprzedawczynią,  a ja też chcę sprzedawać.
-- A co powiesz na to, abyście zrobiły jeden sklep z dwoma stoiskami. Każda z was będzie sprzedawała swoje towary, a ja, mama i tata będziemy kupowali na obu stoiskach? Co ty na to? -- zapytała babcia.
-- Ale masz dobre pomysły! -- zapaliła się do pomysłu Jula. -- To wiesz co? Chodźmy już do domu. Już mam dość huśtawki. Powiem Majce, że w sklep możemy się bawić wspólnie. I obydwie możemy sprzedawać. Później weźmiemy się za chreroglafię. -- Julii trochę pokręciły się słowa. -- No za to co mówiłaś, aby dobrze przygotować tańce. A teraz pokaż mi na telefonie zdjęcie z przedszkola, jak Maja występuje z innymi dziećmi. --


środa, 18 stycznia 2017

na otarcie łez; puk -puk


        - Czeeeść !- usłyszała babcia. Właśnie  kończyła gotowanie obiadu. Głos Juli dochodził od drzwi wejściowych. Po chwili  trzaśnięcie drzwiami i szuranie butów zakomunikowało, że wnuczka wróciła do domu. Poczuła na łydkach podmuch zimnego powietrza. To Julia jak wiatr przemknęła  przez przedpokój.
        - Chodź do mnie i przynajmniej na chwilkę pokaż się! Gdzie tak gnasz? A może na dzień dobry dostałabym buziaka?  - upomniała się o codzienną porcję czułości.
        - Babciu, buziaki to dają maluchy. Ja mogę ci przybić żółwika.  -zaprotestowała Julia  wsadzając głowę do kuchni. Reszta ciała pozostała w przedpokoju.
        - A gdzie jest dziadek? - zapytała babcia i dodała  - Może być żółwik, ale musisz podejść do mnie. Nie mogę odejść od garnków. Muszę mieszać, bo zasmażka się przypali -
Babcia oderwała wzrok od zawartości patelni i uważnie przyjrzała się wnuczce. Dziewczynka miała potargane włosy, spod rozpiętej kurtki wystawał krzywo zapięty sweterek.  Buzia była spocona, a policzki zaczerwienione.
         - Widzę, że jednak zasługuję na buziaka! - roześmiała się . - No to gdzie jest dziadek?
         - Czy chodzi ci o ten sweter, czy o to, że się jeszcze nie rozebrałam? Bo jeżeli o coś innego, to musisz mi powiedzieć. Ciągle mówisz zagadkami. A ja jeszcze taka mądra nie jestem. Jestem dopiero w trzeciej klasie. -- Julia wydęła usta. --Do tego trzeba być bardzo starą. A dziadek został przed domem z Majką.  Ciągnie ją na sankach. Bo wiesz, Majka ma focha. I dziadek obiecał, że troszkę pobawi się z nią na śniegu. Dziadek uważa, że jak Majkę trochę pociągnie na sankach, to foch jej minie, ale to nic nie da. -  stwierdziła autorytatywnie, cmoknęła babcię w policzek, przybiła żółwika i wypadła z kuchni.
        -- A dlaczego myślisz, że to nic nie da? -- babcia była wyraźnie zaciekawiona nową teorią wnuczki. Uśmiechnęła się do swoich myśli i nasłuchiwała, czy dziewczynka odwiesi kurtkę do szafy.
Ostatnio ciągle o tym zapominała i rzucała ją tam, gdzie właśnie stała. Tym razem było to samo. Cisza w przedpokoju sugerowała, że Julia nie otworzyła szafy .
        -- Jula! Kurtka na swoje miejsce! -- upomniała babcia.
Nie było odzewu.  Odstawiła więc patelnię i poszła do przedpokoju sprawdzić, co dziewczynka robi. Nie zastała tam wnuczki. Julia stała przy oknie dużego pokoju i obserwowała zabawę dziadka z jej młodszą siostrą. W oczach dziewczynki wyraźnie zagościł żal.
        -- Zawsze wszystko co najlepsze dzieje się, jak mnie nie ma. -- powiedziała.
Kurtka smętnie zwisała z jej opuszczonej ręki.
        -- Przecież byłaś z nimi. Mogłaś chwilę zostać i wtedy bawiłabyś się tak samo dobrze, jak Maja.
        -- Dobrze to bawi się tylko dziadek. -- stwierdziła Jula . -- Popatrz na minę Mai. Foch!  Przecież mówiłam, że od zabawy jej nie minie. Ja dobrze znam się na Majce. Poza tym, jak tam byłam to oni wcale dobrze się nie bawili. Zawsze tak jest. Gdy jestem, to nigdy nie jest tak dobrze. Majka ma zawsze najlepiej i jeszcze stroi głupie miny. Mówię ci babciu, jej potrzebne jest tylko puk-puk. --
Jula popatrzyła na swoją kurtkę, zamiatającą podłogę pokoju i poszła ją odwiesić.
       -- Pięknie, że odwiesiłaś kurtkę do szafy. I drugi raz nie musiałam ci o tym przypominać. A teraz  jak możesz, to zdradź mi tajemnicę, dlaczego  Maja ma focha. Jeżeli oczywiście nie przyrzekłaś dochować tajemnicy.--  uśmiechnęła się babcia i pogłaskała Julię po ciepłym policzku.
         -- To znowu nie jest żadna wielka tajemnica. Po prostu Hania miała dziś urodziny i przyniosła do przedszkola cukierki. Poczęstowała nimi wszystkie dzieci. Maja też dostała parę cukierków ale nie zjadła ich , tylko schowała na potem na swoją półkę w szatni. Jak przyszliśmy z dziadkiem po Maję, to ona szybko się ubrała i zapomniała o cukierkach. Przypomniała sobie w połowie drogi. I dziadek odmówił powrotu do przedszkola, bo przecież już tam nikogo nie ma. A ona swoje i swoje. Tupała nogami i poryczała się. Jakby była małym dzidziusiem. Mówię ci, co nam wstydu narobiła! Ale na dziadka to nie działa. Był nieugięty. Ja już nawet chciałam wracać, bo ona tak płakała. A dziadek tylko jej tłumaczył i tłumaczył. Ale ona nie słuchała. Obraziła się. Jakby to dziadek zapomniał jej cukierków. -- tyrada Julii wypowiedziana była prawie jednym tchem.


   


        -- Spróbuj zrozumieć siostrę. Pewnie było jej bardzo przykro, bo miała wielką ochotę na te cukierki, ale nikt nie jest temu winien, że jest zapominalska. Zresztą nie po raz pierwszy. Dobrze dziadek zrobił, że nie wrócił z nią do przedszkola. Drugim razem będzie pamiętała, że  jak się o czymś nie pamięta, to są tego konsekwencje. -- Powiedziała babcia i zaczęła przygotowywać talerze.          -- Bo do wychowania są potrzebne konsekwencje. --  stwierdziła Julia po chwili namysłu.
         -- Oj ty moja niekonsekwentna konsekwencjo! -- zaśmiała się babcia i dodała  -- Pamiętaj o tym, jak  znowu zapomnisz w szkole swojego worka ze strojem sportowym , a będziesz chciała iść do klubu na zajęcia sportowe. Tak jak w zeszłym tygodniu! I będziesz musiała zostać w domu! A teraz wołaj Maję i dziadka, bo za chwilę leję zupę. A później obydwie możecie dostać po owsianym ciasteczku, tylko musicie zrobić puk-puk i odpowiedzieć na trzy pytania. I to każda z was.--

        Po obiedzie obydwie dziewczynki grzecznie odniosły talerze i stanęły pod barkiem z łakociami.  Od paru lat dziadek prowadził ceremonię "puk-puk".
        -- Puk, puk!  Zaczęła Majka i stuknęła w barek trzy razy.
        -- Kto tam -- odezwał się dziadek.
        -- To ja Maja!
        -- Maja z brzuchem, czy bez brzucha? -- kontynuował dziadek.
        -- Z głodnym brzuchem .
        -- Małym, czy dużym?
        -- Ogromnym. Brzuch jest głodny na słodkie. -- Maja wypięła swój mały brzuszek, aby pokazać jaki jest głodny.
        -- No to Maja, właścicielka tego brzuszka musi zapracować na słodkie. Pytanie pierwsze;   
 gdzie  mieszkasz ?  Pytanie drugie, jaka rzeka płynie przez twoje miasto? Pytanie trzecie, jaka jest flaga Polski ?   
         -- Jestem dziewczynką... -- rozpoczęła Maja.
 Zabawa trwała do chwili, gdy wszystkie odpowiedzi  Mai i Julii były poprawne, a obydwie dziewczynki dostały po ciasteczku i paru sztukach kolorowych żelek.
Julia miała rację. Foch Mai minął bezpowrotnie.

       
        

wtorek, 10 stycznia 2017

Górka z babcinego dzieciństwa


        - Idziemy na górkę! - zawołał Dziadek, wnosząc do domu czerwone plastykowe sanki. Kolorem przypominały bardziej wóz strażacki, niż pojazd, na którym Julia i Maja mogłyby gnać w dół.
- Dziadku, co to za sanki! Sanki muszą mieć szczebelki, płozy i przede wszystkim powinny  być drewniane. Ja tam wolę moje stare sanki. Poproszę tatusia, aby odszukał je w garażu. - kręciła nosem Jula, krytycznie patrząc na czerwone coś, co dziadek trzymał w ręce. Przypominało wielką foremkę do stawiania babek w piasku.
Od paru dni za oknem panowała prawdziwa zima . Nasypało śniegu. Pod oknami domów stanęły bałwany z kapeluszami z kolorowych, plastykowych wiaderek, marchewkowymi nosami i oczami z kamyków albo węgielków. Niektóre miały ręce z patyków. Na ulicach pokazały się  dzieci w kolorowych kurteczkach i kombinezonach, wiezione przez dorosłych na saneczkach. Nastał sezon na sanki.
- Dla mnie są cudne czerwieniutkie saneczki! Jak pomidorek!  Chodź Dziadziusiu ze mną. Pozjeżdżamy z górki. Tylko musisz mnie ciągnąć po chodniku aż na samą górkę. - przymilała się Maja, głaszcząc kolorowy plastyk sanek.
- Babciu, ona jest strasznie dziecinna. Pewnie chętnie zrobiłaby parę babek z piasku. Ona nie potrafi porządnie zjeżdżać z górki. - skrytykowała siostrę Jula i zapytała -- Dziadku, a z jakiej górki będziemy zjeżdżały?
Maja wydęła wargi i obrażona odeszła do dziecięcego pokoju.
-- Z naszej starej górki Winetki. Pamiętasz Bogdusiu, jak w naszym dzieciństwie zjeżdżało się z górki Winetki? Szaleństwo. A zimy to wtedy też były białe i mroźne. -  odpowiedział dziadek i uśmiechnął się do babci.
-- Z górki przychodziło się z zamarzniętymi stopami, mokrymi wełnianymi rękawiczkami, z których zwisały wielkie sople zamarzniętego śniegu. Spodnie były mokre, czasem śnieg był aż pod płaszczem. Bo wtedy na zimę miałem płaszcz. Zresztą wszystkie dzieci tak chodziły ubrane.
- A ja też przychodziłam do domu mokra i zmarznięta. Rękawiczki miałam mokre, spodnie mokre, włosy pod wełnianą czapką mokre. Nie czułam palców u nóg, tak je miałam zmrożone. Wtedy moja babcia brała wielką emaliowaną miskę. Lała do niej zimnej wody i kazała zdejmować spodnie, skarpety i pończochy. Moje bose zmarznięte, czerwone stopy stały obok miski na drewnianej podłodze kuchni. Najpierw do miski wkładałam dłonie, które wyglądały nie lepiej niż stopy. Och, jaka wydawała mi się gorąca woda w misce. Po chwili wchodziłam do miski stopami.  Przez parę minut ocieplałam w zimnej wodzie stopy, a później babcia wycierała mi stopy i dłonie szorstkim ręcznikiem, aby pobudzić krążenie krwi. Nigdy nie pozwalała zanurzać dłoni i stóp w gorącej wodzie. Mówiła, że mogą się uszkodzić.--  zamyśliła się babcia Bogdusia.
-- Babciu, to takie dziwne, kiedy opowiadasz o swojej babci. Nie wyobrażam sobie ciebie jako małej dziewczynki, która zjeżdża z górki.-- Jula popatrzyła na babcię bardzo uważnie. - A włosy miałaś długie, czy krótkie? -- zapytała.
-- Jak byłam młodsza od Maji, to miałam krótkie włosy. Mama zawsze sama ścinała mi włosy. Nie lubiłam tego. Uważałam, że  mam za krótką grzywkę, bo mama ścinała mi ją w połowie czoła. Tata mój, a wasz pradziadek śmiał się, że mama obcina mnie do garnka. Mówił, że kiedyś zakładano na głowę garnek i ścinano wszystkie włosy, które wychodziły poza jego brzeg. Moja mama tego nie robiła, ale moja fryzura pasowała do tego opisu. Dopiero, gdy poszłam do szkoły mama zapuściła mi włosy. Już w drugiej klasie miałam włosy do ramion. Byłam wtedy w twoim wieku Juleczko. I bardzo lubiłam zimę. Wtedy na ulicy leżał zamrożony śnieg. Rzadko kiedy jeździły samochody. Najczęściej w zimie pod oknem naszego domu widać było  wozy zaprzężone w konie. Woziły ze stacji  węgiel na skład opałowy.  Wszystkie dzieci, które umiały jeździć na łyżwach, właśnie tam próbowały swoich sił łyżwiarzy.  Jedne jeździły przy chodniku, a bardziej odważne łapały się wozów. Woźnicy nie lubili tego. Teraz wiem dlaczego. To było bardzo niebezpieczne. Niejeden łyżwiarz cudem uniknął upadku pod koła wozu. Bardziej krewcy woźnicy do odganiania się od dzieci używali bata.
Oczy Julii zrobiły się duże i okrągłe ze zdziwienia.
-- To oni mogli bić dzieci? To miałaś strasznie smutne dzieciństwo.-- stwierdziła -- To dobrze, że teraz są te prawa dziecka. Ale wy nie byliście bardzo mądrzy.  To chyba była  średniowieczna epoka. Wtedy dzieci nie chodziły do szkoły i nic nie umiały. Przecież teraz każde dziecko wie, że na jezdni jeżdżą auta, a dla ludzi są chodniki .
-- Ale ty jesteś niewyuczona, chociaż chodzisz do szkoły. Ja chodzę do przedszkola i wiem, że jezdnia jest też dla ludzi. Tylko muszą być na niej pasy, no bo jak przeszłabyś na drugą stronę? A jak przy pasach są kolorowe światła, to jeszcze lepiej. Ja wiem, że można przechodzić przez jezdnię jak zapalone jest zielone światło. Wszystkie moje koleżanki to wiedzą, nawet mały Piotruś. -- Maja zdążyła zapomnieć o tym, że jest na wszystkich obrażona i pojawiła się w przedpokoju w czapce i szaliku.
-- To chodźcie już na tę babciną górkę.
-- Ciepło ubierzcie się. Najlepiej w kombinezony narciarskie . Obowiązkowo czapki, szaliki, rękawiczki. Chciałam ci tylko Juleczko powiedzieć, że jak byłam dzieckiem, też wydawało mi się, że czas, w którym moja babcia była dzieckiem był strasznie dawno. Też miałam przekonanie, że dzieci wtedy bardzo mało wiedziały. Ale daleko nam wszystkim było do średniowiecza. Widzisz, górka ta sama, podobne masz sanki, a do domu przyjdziecie z takimi samymi rumieńcami , zmęczone i zadowolone. I tak jak moja babcia pomogę wam się przebrać w suche rzeczy i przytulę cię mocno, jak mnie przytulała moja babcia. A jak zamarzną ci dłonie i stopy, to tez najpierw wsadzę ci je do zimnej wody, aby powoli doszły do siebie. A teraz pożyczam ci naszą górkę Winetkę, abyście się dobrze bawiły.


środa, 4 stycznia 2017

Szczekająca ziemia




 - Babciu, a kiedy przyjdą święta ?  - zapytała Julia .
Babcia była bardzo zajęta. Dochodziła pora obiadu. Jednak z ciekawością spojrzała w stronę wejściowych drzwi, skąd dochodził głos wnuczki.
- Juleczko, czy to twój głos? - zapytała, ale nadal kroiła jarzyny. - Głos podobny do mojej wnuczki, ale myślę, że Jula wie o tym, że nie krzyczy się od drzwi, tylko rozbiera buciki i wchodzi do kuchni, aby babcię o coś zapytać. Kim więc jesteś osobo z przedpokoju? - dodała.
- Oj Babciu! Ty zawsze wszystko zagmatwasz. To jestem ja, Jula, tylko troszeczkę zapomniałam, że
do nikogo się nie krzyczy, ale jak się ma tyle spraw na głowie, to można chyba troszkę zapomnieć? - Julia już była w kuchni i zerkała na dłonie babci przygotowujące marchewkę. Pociągnęła nosem.
-A co tu tak smacznie pachnie? Jestem głodna, jak lew. - powiedziała.
- To jest argument nie do zbicia. Tylko, że nawet jak jest tyle na głowie, to o regułach grzecznościowych powinno się pamiętać. Co by to było, gdyby ludzie w nawale spraw zapominali o grzeczności wobec drugiego człowieka. Wiesz, co by się to działo? Ludzie na przykład przestaliby siebie zauważać. Nie uśmiechaliby się do siebie. Zrobiłoby się nieprzyjemnie, smutno. Nikt by nie mówił dzień dobry, dobranoc. Mamusia nie całowałaby ciebie na dobranoc. Nikt nie składałby tobie życzeń  urodzinowych. Ludzie staliby się nieprzyjemni. Pytałaś mnie o święta, to wyobraź sobie takie święta, kiedy nie byłoby życzeń przy wigilijnym stole, białego opłatka , uśmiechów, życzliwości, prezentów. Przecież prezenty to też wyraz życzliwości , uprzejmości i chęci zrobienia komuś przyjemności. To dobroć ludzi. Chęć podzielenia się. Grzeczność też jest tym samym. Dzielimy się z innymi tym, co mamy w sobie dobrego. Uprzejmością, życzliwością, radością ze spotkania.
- Już wiem, dlaczego powinnam być wobec innych grzeczna. Ale powiedz mi, dlaczego wołanie od drzwi jest niegrzeczne? Przecież nie byłam nieuprzejma, tylko głośno mówiłam.- oburzyła się Julia.
- A jak myślisz, czy ja dokładnie ciebie słyszałam? Ja wiem, że jestem dużo starsza, ale mam dobry słuch. Jakbym nie wiedziała , że bardzo mnie kochasz, to pomyślałabym sobie, że uważasz, że jestem bardzo stara i bardzo głucha. I mogłabym wziąć to za złośliwość. Poza tym połowa mieszkańców naszej ulicy niekoniecznie musi wiedzieć o czym rozmawiamy. Nie każdego interesują sprawy innych ludzi.Całe szczęście, że teraz każdy biega za zakupami na święta. Bo jakby to był inny okres, to cała ulica usłyszałaby twoje pytanie. I każdy krzyknąłby odpowiedź. I rozszczekałyby się wszystkie psy, bo pomyślałyby sobie, że coś złego się dzieje, skoro właściciele krzyczą, a wtedy zrobiłby się straszny hałas. I zaczęłyby szczekać psy na innych ulicach! - zaśmiała się babcia.
-- I rozszczekałoby się całe miasto. I tak by szczekały i szczekały, aż psy w  innych miastach też by się rozszczekały. Potem szczekałaby cała Polska, później cały świat. - kontynuowała Julia.-
I mielibyśmy szczekającą kulę  ziemską.
- I oto właśnie cała moja wnuczka. Wszystko zaczęło się od pytania o święta, a skończyło na szczekającej  kuli ziemskiej. Kocham ciebie moja iskierko. A teraz umyj rączki i chodź do stołu. Musisz przestać być głodnym lwem. Lew najedzony ma dużo siły i pomoże babci w przygotowaniu świątecznych pierniczków.
-- A więc po to jest grzeczność, abym mogła z babcią przygotować górę pierników i poczęstować nimi Maję oraz wszystkich świątecznych gości. Czy to jest właśnie życzliwość wobec innych?