wtorek, 10 stycznia 2017

Górka z babcinego dzieciństwa


        - Idziemy na górkę! - zawołał Dziadek, wnosząc do domu czerwone plastykowe sanki. Kolorem przypominały bardziej wóz strażacki, niż pojazd, na którym Julia i Maja mogłyby gnać w dół.
- Dziadku, co to za sanki! Sanki muszą mieć szczebelki, płozy i przede wszystkim powinny  być drewniane. Ja tam wolę moje stare sanki. Poproszę tatusia, aby odszukał je w garażu. - kręciła nosem Jula, krytycznie patrząc na czerwone coś, co dziadek trzymał w ręce. Przypominało wielką foremkę do stawiania babek w piasku.
Od paru dni za oknem panowała prawdziwa zima . Nasypało śniegu. Pod oknami domów stanęły bałwany z kapeluszami z kolorowych, plastykowych wiaderek, marchewkowymi nosami i oczami z kamyków albo węgielków. Niektóre miały ręce z patyków. Na ulicach pokazały się  dzieci w kolorowych kurteczkach i kombinezonach, wiezione przez dorosłych na saneczkach. Nastał sezon na sanki.
- Dla mnie są cudne czerwieniutkie saneczki! Jak pomidorek!  Chodź Dziadziusiu ze mną. Pozjeżdżamy z górki. Tylko musisz mnie ciągnąć po chodniku aż na samą górkę. - przymilała się Maja, głaszcząc kolorowy plastyk sanek.
- Babciu, ona jest strasznie dziecinna. Pewnie chętnie zrobiłaby parę babek z piasku. Ona nie potrafi porządnie zjeżdżać z górki. - skrytykowała siostrę Jula i zapytała -- Dziadku, a z jakiej górki będziemy zjeżdżały?
Maja wydęła wargi i obrażona odeszła do dziecięcego pokoju.
-- Z naszej starej górki Winetki. Pamiętasz Bogdusiu, jak w naszym dzieciństwie zjeżdżało się z górki Winetki? Szaleństwo. A zimy to wtedy też były białe i mroźne. -  odpowiedział dziadek i uśmiechnął się do babci.
-- Z górki przychodziło się z zamarzniętymi stopami, mokrymi wełnianymi rękawiczkami, z których zwisały wielkie sople zamarzniętego śniegu. Spodnie były mokre, czasem śnieg był aż pod płaszczem. Bo wtedy na zimę miałem płaszcz. Zresztą wszystkie dzieci tak chodziły ubrane.
- A ja też przychodziłam do domu mokra i zmarznięta. Rękawiczki miałam mokre, spodnie mokre, włosy pod wełnianą czapką mokre. Nie czułam palców u nóg, tak je miałam zmrożone. Wtedy moja babcia brała wielką emaliowaną miskę. Lała do niej zimnej wody i kazała zdejmować spodnie, skarpety i pończochy. Moje bose zmarznięte, czerwone stopy stały obok miski na drewnianej podłodze kuchni. Najpierw do miski wkładałam dłonie, które wyglądały nie lepiej niż stopy. Och, jaka wydawała mi się gorąca woda w misce. Po chwili wchodziłam do miski stopami.  Przez parę minut ocieplałam w zimnej wodzie stopy, a później babcia wycierała mi stopy i dłonie szorstkim ręcznikiem, aby pobudzić krążenie krwi. Nigdy nie pozwalała zanurzać dłoni i stóp w gorącej wodzie. Mówiła, że mogą się uszkodzić.--  zamyśliła się babcia Bogdusia.
-- Babciu, to takie dziwne, kiedy opowiadasz o swojej babci. Nie wyobrażam sobie ciebie jako małej dziewczynki, która zjeżdża z górki.-- Jula popatrzyła na babcię bardzo uważnie. - A włosy miałaś długie, czy krótkie? -- zapytała.
-- Jak byłam młodsza od Maji, to miałam krótkie włosy. Mama zawsze sama ścinała mi włosy. Nie lubiłam tego. Uważałam, że  mam za krótką grzywkę, bo mama ścinała mi ją w połowie czoła. Tata mój, a wasz pradziadek śmiał się, że mama obcina mnie do garnka. Mówił, że kiedyś zakładano na głowę garnek i ścinano wszystkie włosy, które wychodziły poza jego brzeg. Moja mama tego nie robiła, ale moja fryzura pasowała do tego opisu. Dopiero, gdy poszłam do szkoły mama zapuściła mi włosy. Już w drugiej klasie miałam włosy do ramion. Byłam wtedy w twoim wieku Juleczko. I bardzo lubiłam zimę. Wtedy na ulicy leżał zamrożony śnieg. Rzadko kiedy jeździły samochody. Najczęściej w zimie pod oknem naszego domu widać było  wozy zaprzężone w konie. Woziły ze stacji  węgiel na skład opałowy.  Wszystkie dzieci, które umiały jeździć na łyżwach, właśnie tam próbowały swoich sił łyżwiarzy.  Jedne jeździły przy chodniku, a bardziej odważne łapały się wozów. Woźnicy nie lubili tego. Teraz wiem dlaczego. To było bardzo niebezpieczne. Niejeden łyżwiarz cudem uniknął upadku pod koła wozu. Bardziej krewcy woźnicy do odganiania się od dzieci używali bata.
Oczy Julii zrobiły się duże i okrągłe ze zdziwienia.
-- To oni mogli bić dzieci? To miałaś strasznie smutne dzieciństwo.-- stwierdziła -- To dobrze, że teraz są te prawa dziecka. Ale wy nie byliście bardzo mądrzy.  To chyba była  średniowieczna epoka. Wtedy dzieci nie chodziły do szkoły i nic nie umiały. Przecież teraz każde dziecko wie, że na jezdni jeżdżą auta, a dla ludzi są chodniki .
-- Ale ty jesteś niewyuczona, chociaż chodzisz do szkoły. Ja chodzę do przedszkola i wiem, że jezdnia jest też dla ludzi. Tylko muszą być na niej pasy, no bo jak przeszłabyś na drugą stronę? A jak przy pasach są kolorowe światła, to jeszcze lepiej. Ja wiem, że można przechodzić przez jezdnię jak zapalone jest zielone światło. Wszystkie moje koleżanki to wiedzą, nawet mały Piotruś. -- Maja zdążyła zapomnieć o tym, że jest na wszystkich obrażona i pojawiła się w przedpokoju w czapce i szaliku.
-- To chodźcie już na tę babciną górkę.
-- Ciepło ubierzcie się. Najlepiej w kombinezony narciarskie . Obowiązkowo czapki, szaliki, rękawiczki. Chciałam ci tylko Juleczko powiedzieć, że jak byłam dzieckiem, też wydawało mi się, że czas, w którym moja babcia była dzieckiem był strasznie dawno. Też miałam przekonanie, że dzieci wtedy bardzo mało wiedziały. Ale daleko nam wszystkim było do średniowiecza. Widzisz, górka ta sama, podobne masz sanki, a do domu przyjdziecie z takimi samymi rumieńcami , zmęczone i zadowolone. I tak jak moja babcia pomogę wam się przebrać w suche rzeczy i przytulę cię mocno, jak mnie przytulała moja babcia. A jak zamarzną ci dłonie i stopy, to tez najpierw wsadzę ci je do zimnej wody, aby powoli doszły do siebie. A teraz pożyczam ci naszą górkę Winetkę, abyście się dobrze bawiły.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz