wtorek, 22 lutego 2022

Czyś Ty z konia spadła odc. 3. Sądny dzień!

 

 


                                                                         

                                         

 

 Czasem tak bywa, że wspomnienia przychodzą znienacka. Bywa też, że trudno je przywołać, bo zagubione  w zapomnianych zaułkach pamięci siedzą przyczajone, aby nagle  wystawić nos i przypomnieć o sobie w momencie, który to one uznają za właściwy. Stare listy zazwyczaj bywają takimi azylami, gdzie mogą spokojnie czekać na właściwy moment.  I ten moment właśnie nastał. Dla Babci Bogusi dzień zaczął się zwyczajnie. Nic nie wskazywało na to, że zamieni się on w wielkie nieporozumienie. A w konsekwencji kamienną ciszę, która jak czarna chmura zawiśnie nad relacjami pomiędzy babcią , a wnuczką.  Była niedziela. Właśnie wraz z dziadkiem Olkiem dopijali poranną kawę, gdy usłyszeli dzwonek u drzwi. Do mieszkania wszedł ich syn Michał, który rozsiadł się na narożniku i poprosił o kawę. Jeszcze nie zdążył zacząć swojej opowieści, jak cała rodzinka spędziła czas na wyjeździe w góry, gdy do mieszkania przybiegła Dominika. Witając się z nimi, wyściskała babcię i dziadka. Usiadła obok taty. Wspólnie z nim zaczęła opowiadać o wyjeździe, który dla wszystkich okazał się cudowny. Opowiedziała, że z Lenką i jej siostrą Julcią prawie się nie rozstawały. Byłą wesoła i rozentuzjazmowana. Gdy zrelacjonowała większość przygód, a nawet  stwierdziła, że wyjazd był mega i super, przypomniała tacie, że pozostał jej jeszcze tydzień ferii zimowych.

        -- To cieszę się, że będziesz mogła wreszcie się wyspać, bo na feriach w nocy chichotałyście, a w dzień spałyście do południa. Teraz czas na unormowanie życia. Laba się skończyła. – roześmiał się tata i puścił oko do swojego ojca.

        -- Nie zamierzam przesypiać tygodnia! O, co to, to nie!  – oburzyła się Dominika.

        -- Ja też nie mówię o przesypianiu, tylko o powrocie do normalności. Wreszcie dla ciebie noc będzie nocą, a dzień dniem.

        --  Przecież Ci mówiłam, że zamierzam spędzić ten czas we Wrocławiu u Lenki. Tęsknię za Leną.—stwierdziła Dominika . Tata od razu zaprotestował.

          -- Mówiłem ci już, że tym razem nie zgodzę na twój wyjazd. Dopiero się rozstałyście. W chwili, gdy usłyszałem o twoim szalonym pomyśle, jasno wyraziłem swoje zdanie. Z Leną spędzałyście razem  dwadzieścia cztery godziny na dobę. Byłyście razem przez cały tydzień ferii. Wszędzie jeździliśmy razem. Razem byłyście na kuligu, razem na stoku, razem na wspinaczce, nawet spałyście we wspólnym pokoju. Poza tym rodzice Leny od jutra tak jak i ja wracają do pracy. Ich córki przez większą cześć  dnia będą przebywały w domu same. Aż do uzyskania pełnoletności przez swoje  dzieci rodzice są za nie odpowiedzialni. Nie chcę zwalać na głowę Pietrasów dodatkowej odpowiedzialności za ciebie. To zbyt duże obciążenie. Poza tym musisz się nauczyć, że w życiu nie tylko się bawi i bierze, ale i coś daje z siebie. Nie chcę być wredny i ci przypominać, że idziesz do szkoły średniej, a w minionym półroczu  nie przykładałaś się do nauki.  Jestem przekonany, że jak tak dalej pójdzie, to nie dostaniesz się do szkoły średniej, o której marzysz. Poza tym przypominam ci, że niedługo idziesz na kurs nurkowania, o którym tak marzyłaś, a który ci zafundowałem. Miesięcznie  trzeba wydać na niego pięć stówek. Kasa nie spada z nieba, tylko ciężko na nią pracuję. Twoją pracą jest nauka, więc powinnaś nadgonić zaległości.

           -- To ja rezygnuję ze szkółki nurkowania! – wypaliła rozzłoszczona Dominika, która ciężko znosiła wszelkie rozczarowania.

          -- No wiesz, uszom nie wierzę! Myślałem , że masz w głowie więcej oleju. –  w rozmowę włączył się dziadek Olek.

        -- Nawet, gdy zrezygnujesz ze szkółki, to i tak nie pojedziesz do Wrocławia! – Tata Michał był nieustępliwy.

        -- Kochanie, ja też uważam, że tata ma rację. Nie można wykorzystywać czyjejś uprzejmości. – włączyła się babcia Bogusia.

         -- Ale przecież mama Leny powiedziała, ze mogę przyjechać. Ona mnie lubi. – wypaliła Dominika.

         -- Czasem ludzie nie mają wyjścia i mają kłopot z odmawianiem. – argumentowała babcia Bogusia.

         -- Przecież znamy mamę Lenki. To bardzo dobrze wychowana osoba, więc z uprzejmości nie zaprotestowała. – zakończył dyskusję Michał. Dominika wybuchła  rozpaczliwym płaczem. Zakryła oczy i pogrążyła się w rozpaczy. Babcia próbowała ją wytrącić ze stanu permanentnego żalu. Pogłaskała jej ramię. Rozżalona wnuczka strząsnęła jej rękę i wybiegła z pokoju. Usłyszeli jej szloch , a później trzaśnięcie drzwi na zewnątrz.

Następnego dnia do Bogusi zadzwonił Michał. Trochę był zatroskany, a i rozbawiony.

        -- Wiesz, Dominika źle zrozumiała, to co powiedziałaś. Przyszła do domu zapłakana i po moim powrocie do domu Kasia opowiedziała mi, że Domi przybiegła zapłakana. Gdy się uspokoiła, zwierzyła się jej. Podobno powiedziałaś, iż mama Lenki jej nie lubi. Tak zrozumiała twoją wypowiedź. Kasia była na ciebie oburzona. Wyjaśniłem o co chodzi. Nie martw się Dominiką. Niedługo przejdzie jej. Na mnie nie mogła się obrazić, bo zbyt dużo ode mnie zależy, więc jej złość skupiła się głównie na tobie. Myślała, że staniesz po jej stronie. W każdym razie do mnie się odzywa. – z rozbawieniem dodał Michał.

        -- Jutro wyjeżdżamy na wieś. Chciałabym z nią porozmawiać jeszcze przed wyjazdem i wyjaśnić całą sprawę.

        -- To proponuję abyś zadzwoniła do niej późnym wieczorem, gdy Kasia będzie na zajęciach , a moje panny będą już wykąpane i przygotowane do spania.—  podpowiedział.

Wieczorem Bogusia próbowała dodzwonić się do wnuczki, ale Dominika nie odbierała telefonu.  Babcia Bogusia nie dała za wygraną, więc napisała do niej wiadomość tekstową, próbując wyjaśnić nieporozumienie. Niestety nie otrzymała odpowiedzi, choć babcia widziała, że dziewczynka przeczytała tekst. Nie było również reakcji na wysłaną  za dwa tygodnie walentynkę. Babci Bogusi zrobiło się smutno. Przez tyle lat relacje pomiędzy nią a Dominiką była bardzo dobre. Domi traktowała ją trochę, jak dużo starszą  koleżankę. Bogusia nie raz  nie zgadzała się z postępowaniem wnuczki i mówiła jej o tym. Często na różne tematy miała inne zdanie.  Po krótkich fochach wszystko wracało do normy. Tym razem było inaczej. W pewnym momencie babcia Bogusia zaczęła zastanawiać się , czy postąpiła słusznie wyrażając swoje zdanie. Zadawała sobie pytanie jak postąpiłaby jej babcia Marysia, która dla niej była wzorcem babci. I pomyślała, że babcia Maria też zdecydowanie wyraziłaby swoje zdanie. Zawsze tak robiła, naprowadzając Bogusię na właściwe postępowanie. Przecież i Bogusia w swoim nastoletnim życiu robiła różne głupstwa. Jak to zwyczajna nastolatka. Jednak Bogusia nawet w tych momentach czuła jej wsparcie i bezwarunkową akceptację. Jednak wiedziała, że gdy jej się coś u wnuczki nie spodoba, to powie o tym wprost. Babcia Maria nie znosiła kręcenia, mataczenia i fałszu. Bogusia była przekonana, że to co babcia do niej mówiła, było jej oficjalnym stanowiskiem. Nie była dwulicowa. I taką babcią chciała Bogusia być dla wnuków.

-- Cóż, trudno, będę tęskniła i poczekam, aż Dominice przejdzie złość albo będzie w stanie zrozumieć, że nie jestem przeciwko niej. Małpia miłość, bezkrytyczna zgoda na wszystko przynosi więcej szkody niż pożytku.

Bogusi najbardziej zależało na tym, aby wnuczka wyrosła na mądrą i szczęśliwą kobietę.  Teraz  musiała pogodzić się z rozczarowaniem wnuczki i brakiem akceptacji z jej strony. Wzdychając i przeżywając całą sytuację, sięgnęła po list od swojej babci.

 

 

Kochana Bogusiu i Danusiu                Koźle  17.VII.1968 r.                                                              

 

List od Ciebie otrzymaliśmy dopiero w sobotę to znaczy 12-go. Już myślałam, że będę musiała w niedzielę pojechać na poszukiwania. Bardzo się denerwowałam i muszę Ci powiedzieć, że to nieładnie tak traktować najbliższych. Kartka od Ciebie przyszła we wtorek, więc bardzo dziękuję za informację, że jesteście całe i zdrowe. Mamusia nic do Ciebie nie pisze, bo nie ma czasu w biurze, bo zbliża się czas bilansu. A przecież wiesz, że wtedy pracuje nawet do późnego wieczoru. W domu w wolnych chwilach szyje. Już Joli uszyła trzy sukienki, a jedną nawet zrobiła dla Basi. Na ten obiecany drugi list czekamy z niecierpliwością. Nasz sąsiad listonosz pojechał z córkami do Rosji, a listy nosi praktykant. Czasem pomaga mu jakaś koleżanka, ale nie wiem kto. Wczoraj widziałyśmy z mamą  matkę Twojej przyjaciółki Danusi Duli. Szła z Tereską, ale nie zaczepiałam jej, więc nie wiem, gdzie Danusia jest na wakacjach. Prawdopodobnie Jola będzie pisała do Ciebie. Może ona wie coś więcej. Tak bardzo tam w tym Iwoniczu nie rozrabiaj, aby wujostwo Danusi, państwo Rengiel nie mieli z Wami kłopotów. Wujek Janek odjechał z Aldoną we wtorek o czwartej po południu. Był bardzo zadowolony, że sobie u nas odpoczął. U nas pogoda pod zdechłym Azorem. Głównie pada i  zimno. Może wreszcie zaświeci słońce i temperatura pójdzie do góry. Jola wybiera się na opalanie, tylko nie wiem gdzie. Napisz, kiedy wracasz.

Całuję Cię mocno Babcia(przez duże B).

Ucałuj też Danusię. Pozdrowienia od nas  dla Jej Wujostwa.  

 

        Babcia Bogusia pamiętała wyjazd z Daną do wujka Stanisława Rengla, mieszkającego pod Iwoniczem. Zaskoczył ją tam prymitywizm życia, którego do tej pory nigdzie nie doświadczyła. Wujek, brat ojca Dany był rolnikiem, starym kawalerem.  Mieszkał z matką w dwuizbowym drewnianym domku pozbawionym łazienki. Niewiele tam było mebli. Bogusia przypomina sobie jakiś drewniany kredens z surowego drewna, zbite z  desek dwie ławy, prosty stary stół z grubym blatem, na którym widać było liczne ślady po nożu. Widać użytkownicy traktowali go jak deskę do krojenia. Był też wielki brzuchaty  piec, na którym stały garnki, a w którym również wypiekano chleby. Ze zdziwieniem w trakcie pobytu zorientowała się, że starczają one mieszkańcom na cały tydzień . Chleby były wielkie, prostokątne, ciemne i razowy. Jedzenie , którym karmiono gości było bardzo skromne; mleko, ser,  masło, chleb, kasza, ziemniaki z kwaśnym mlekiem. Przy niedzieli zgotowano kurę, ale rosół był bez jarzyn, przypraw i soli. Zamiast makaronu była zacierka, którą stara ciotka Danusi zarzuciła mętną , tłusta wodę, która została po ugotowaniu starej kury. Niewielkie pole dawało nieduży dochód i gospodarze  pewnie ledwie wiązali koniec z końcem, a z gośćmi dzielili się tym, co mieli. Jednak dziewczyny tego pewnie nie rozumiały i niechętnie jadły podsuwane pod nos potrawy. Miejskie, wygodne życie, jakie  rodzina Bogusi prowadziła w dobrze urządzonym, dużym mieszkaniu zdawało się z perspektywy tej biednej chałupinki czymś wyjątkowo luksusowym. Na początku obie nastolatki trochę kręciły nosem, jednak starały się tego nie pokazywać gospodarzom. Górzyste krajobrazy, życzliwi ludzie, włóczęgi po pięknej okolicy i bogactwo przyrody wynagradzały prymitywizm życia. A najgorsze było mycie w ogromnej balii, pełnej zimnej wody, śmierdzący wychodek, w którym z nieszczelnych desek sufitu zwisały firanki pajęczyn z tłustymi czarnymi pająkami i trupów much, które licznie obsiadały ściany obory, domu i wychodka. Gdy świeciło słońce opalały się na oświetlonych płaszczyznach, co jakiś czas podlatując w górę i osiadając z powrotem na poprzednim miejscu. Tu powietrze miało zapach roślin, a nie miejskiego kurzu, czy też spalin. A gdy Bogusia spojrzała na pożółkły stosik kartek z kratkowanego zeszytu. Niewprawne jeszcze pismo nastolatki układało się  w pierwsze nieporadne  wiersze, pokazujące jak wtedy bardzo oczarowały ją okolice Iwonicza. Starała się swoje wrażenia zatrzymać i umieścić na kartkowanych stronach wyrwanych z zeszytu. Bogusia pomyślała, że nie jest pewna, czy jej wnuczka Dominika  poradziłaby sobie z takimi warunkami. Już ona w tamtym nastoletnim życiu po raz pierwszy przekonała się, że życie nie wszędzie wygląda tak samo. Nie wyobrażała sobie swojego życia w takich warunkach. Nie potrafiła wyobrazić sobie swojej babci Marii, która spałaby na zapiecku, jak to robiła ciotka Danusi, Jadwiga Regielowa.

Na początku pobytu obie nastolatki pomyślały, że uciekną z tego „ przymusowego letniska”, na które wysłał Danusię ojciec. Chciały przecież pozostać w mieście i wesoło spędzić czas w mieście, a w zasadzie na plaży nad stawkami, w towarzystwie niedawno poznanych chłopaków. Chłopcy przyjechali na wakacje do sąsiadów państwa Regiel z pobliskiego Raciborza. Popalali papierosy i popisywali się przed nastolatkami skokami do wody z wysokiego brzegu lub gałęzi drzew zwisających nad wodą. Obiecali, że nauczą je pływania i nurkowania. Nie podobali się panu Reglowi. Nie podobało mu się wieczorne wywoływanie córki z domu, na spotkania na ławeczce pod kamienicą. Ze swojego okna nie widział córki, bo ławka oświetlona była tylko nikłym blaskiem smugi światła sączącym się z kuchennych okien mieszkania państwa Buczek. Staruszkowie szybko chodzili spać i wieczorem ławeczka przeważnie niknęła w mroku. W ciemności widać było jedynie ogniki palących się papierosów. Czy córka również  popalała pan Regiel nie wiedział, bo oboje z zoną palili jak smoki i nie wyczuwał od Danusi zapachu tytoniu. Jednak nie podobali mu się ci chłopcy i już. Napisał do przyrodniego brata , starego kawalera długi list, w którym zapewniał, że za wakacyjny pobyt córki zapłaci, bo wyśle do niego przekaz pieniężny. Szybko więc dostał odpowiedź. Do zakładu państwa Regiel przyszedł lakoniczny telegram o treści „ Niech przyjeżdża. Stop. Czekamy. Stop. Stanisław.” Danusia wypłakała się przyjaciółce na ramieniu i przestała dopiero po zapewnieniu, że Bogusia z nią pojedzie. Przekonaniem rodziców zajął się pan Regiel. Nie było to łatwe, bo w wakacyjnym okresie Bogusia wraz z Jolą bywały zaganiane na działkę do obrywania licznych krzaków czerwonych i czarnych porzeczek, agrestu, truskawek i zbierania pierwszych ogórków, które później  były przerabiane przez babcię oraz mamę i trafiały do słoików. Zagotowane w wielkim garze po ostygnięciu Tata wynosi do piwnicy i ustawiał na długich półkach, gdzie stały jeszcze te, których zawartość nie została skonsumowana w zeszłym roku. Bogusia nigdy nie lubiła prac przy obrywaniu owoców. Słońce prażyło i to co było przyjemnością na plaży, na działce zmieniało się w torturę. Praca była nudna, żmudna, w słońcu gryzły końskie muchy, a w cieniu liczne komary, bo działka usytuowana była nad rowem melioracyjnym. Propozycję Danusi przyjęła więc ochoczo i dopiero, gdy weszła do starej chaty, zrzedła jej mina. Już w drzwiach  miała ochotę wracać. Po paru dniach, gdy przyszedł przekaz pieniężny od ojca Danusi, jej wujek zabrał je z sobą do Iwonicza. Musiał zrobić  zakupy. Brakło cukru, soli i innych artykułów pierwszej potrzeby, które za szybko „ zaczęły wychodzić”, jak wyraził się przed wejściem do autobusu PKSu.  W mieście wyskoczyły z rozklekotanego, starego pojazdu blisko poczty. Poprosiły pana Regla, aby pozwolił im zadzwonić do domu. Chciały wrócić do domu. I wtedy zderzyły się z murem. Ojciec Danusi nie chciał z nią w ogóle rozmawiać i zabronił tego swojej żonie. Powiedział, że zna Staszka i swoją macochę , którzy nie zrobią krzywdy ich córce. Poza tym wysłał już przekaz, a pieniądze na drzewach nie rosną. W domu Bogusi słuchawkę telefoniczną odebrała mama. Zapytała, czy Bogusi ktoś robi krzywdę, a gdy zaprzeczyła, stwierdziła, że przecież Bogusia uparła się i nie przyjmowała żadnych rozsądnych argumentów, gdy nie chcieli jej puścić na wieś, to teraz musi ponieść konsekwencje swojego uporu. Wtedy poprosiła do telefonu babcię Marię. Tym razem babcia poparła rodziców. Powiedziała, że nie można innymi manipulować i robić im przykrości, a Bogusia powinna być wdzięczna panu Renglowi za gościnę. Następnym razem dobrze zastanowi się, czego tak naprawdę chce. Bogusia pamięta, jaka była wtedy zła i rozżalona. Również pomyślała, że babcia ją zdradziła, bo nie stanęła po jej stronie. A wyraz swojego niezadowolenia wyraziła za pomocą  opieszałości w wysłaniu listu do domu. 

        -- Niech się trochę pomartwią ! -- powiedziała do Danusi. 

 

 

piątek, 4 lutego 2022

"Czyś ty z konia spadła" cd. spotkanie z Bogusią-Dzieczkiem.

   


   

 

                                                                    Świnoujście 02.07.1966 r.

 

Kochana Mamusiu!

Pewnie nie zdziwisz się tym, że list ten piszę z przyjemnością. Tak, ostatnio polubiłam pisanie. Aż sama sobie się dziwię. Pewnie jesteś ciekawa, co u mnie nowego? Może martwisz się, bo ostatnio pisałam, że jeszcze nie nawiązałam bliższych kontaktów z nowymi koleżankami. Muszę Cię pocieszyć, bo teraz jest tu do rzeczy. Około pięciu koleżanek ma dobrze w głowie. Bardzo polubiłam Kasię.Ma również piętnaście lat. Wszędzie z nią chodzę. Ona ma podobny do mnie charakter. Też lubi muzykę poważną. Dziś byłyśmy na koncercie w muszli koncertowej.Grała Orkiestra Państwowej Filharmonii Szczecińskiej pod dyrekcją Czajkowskiego.Byliśmy tam w trójkę wraz z naszym wychowawcą. Najpierw grali Czardasza, a potem dwa utwory tego samego kompozytora.Były one takie śliczne, że człowiek mógł sobie w trakcie melodii różne historyjki układać. Ja widziałam w tej muzyce balet różnych bajkowych postaci, broniących wejścia do złotych bram zaczarowanego pałacu. Mocniejszy akord wraz z dźwiękiem dzwoneczków był sygnałem  otwarcia bram. Rycerzyk wchodzi tam, a napadają na niego straszne potwory w postaci wielkich kosmatych pająków. Musi z nimi walczyć. Jest bardzo odważny. Dźwięk obrazujący plusk wody z podkładem cymbałów to zwycięstwo odwagi nad potworami. I otwierają się bramy skarbca. A tam jest śliczna księżniczka uwięziona za grubymi wrotami. Paziowie obecni przed bramą kłaniają się rycerzowi i tańczą. Potem rycerz rusza w tany z księżniczką. To jego nagroda, możliwość odtańczenia z nią walca, który płynie i płynie.Następnie  orkiestra grała różne inne utwory. Byli też wykonawcy. Jeden z nich odśpiewał arię ze " Strasznego dworu" Moniuszki, był utwór "Marzenie" Szumana i serenada Don Juana. A w drugiej części koncertu był " Marsz florencki". Czy wiesz, ze tu tony muzyki same opowiadały o przemarszu żołnierzy ; a więc najpierw idą dobosze, potem karabinierzy...itd. Najbardziej jednak podobał mi się utwór " Amerykanin w Paryżu" Gershwina . On mi tak świetnie obrazował cudzoziemca, który ogląda dzielnice Paryża. Była tam taka skoczna melodia , grana na cymbałkach, która obrazowała wysokiego Amerykanina, który bogato ubrany spaceruje sobie po paryskich bulwarach. Ogląda wystawy sklepowe, wymachuje laseczką. Zatrzymuje się koło pewnej wystawy. Tu słychać smutną melodię. To jakby zamyślenie, tęsknota za krajem, ale w tym momencie słyszy dźwięki kankana. Dochodzą z jakiegoś lokalu, więc wchodzi do niego.  w tym momencie słychać dźwięki trochę głuche, a zaraz po nich dźwięczniejsze tony, jakby rzucił dolary na ladę. Zabawa trwa dalej. A później następuje muzyczne podsumowanie spaceru Amerykanina, jak wspomnienie dnia. Obrazuje to zbiór urywków z całego utworu. Dla mnie to wszystko było śliczne. Kasi się też podobało i nie żałowałyśmy, że poszłyśmy na ten koncert.

Poza tym opalam się, bo jest cudna pogoda. Kochana Mamusiu, załatwiłam sobie z wychowawcą, że wyjadę wcześniej, bo 6-go. Nie było z tym wcale trudności. A Kasia też jedzie 5-go. Też wyjeżdża z rodzicami na wczasy.  Tak więc będę mogła pojechać z Wami i Babcia nie będzie musiała mnie do Was dowozić. Na razie kończę, bo jutro jedziemy do Międzyzdrojów i musimy wcześnie wstać.

Ps. Dziś oglądałam wyścigi żaglówek . Przypłynęły z różnych krajów. Były regaty. Dziś było uroczyste otwarcie tych regat. Wiesz, bardzo lubię wędrować wybrzeżem. Codziennie z Kasią wybieramy się na takie wędrówki. Czasem chodzimy i po sześć kilometrów dziką plażą. Są na niej bardzo fajne miejsca. Tu wydmy są porośnięte bardzo wysoką trawą, a plaże puste. Tylko na srebrnym piasku bielą się muszelki. Słychać jedynie szum fal, krzyk mew i nigdzie nie ma ludzi. Mamy takie swoje miejsce schowane w małej zatoczce, gdzie leży wyrzucone przez morze wyrwane z korzeniami wielkie drzewo. Tak często przychodzimy się opalać. Słońce świetnie łapie naszą skórę. Opalamy się na złoto. W zasadzie ja opalam się na złoto, a Kasia na murzynka, bo ma ciemną cerę i ciemne włosy.

Wybacz, że bazgrzę i że czasem moje zdania nie są bardzo stylistyczne, ale babki leżą na łóżkach i opowiadają sobie takie ciekawe historie o wampirze, że jestem rozdarta pomiędzy pisaniem, a słuchaniem. Pewnie w nocy będą się straszyły, więc muszę być na wszystko przygotowana.

Na tym kończę. Niedługo cisza nocna. Całuję Cię bardzo, bardzo mocno. Ucałuj też Tatkę, Babcię, Jolę i Basię. 

                                                                                                                        Bogusia 

Starsza wersja Bogusi, a nawet dużo starsza skończyła czytać, złożyła pożółkłe kartki równiuteńko i odłożyła na bok biurka. Spojrzała na zdjęcie stojące na półce. Z zielonych ramek spoglądała na nią nastolatka, trzymająca w ręce małego brązowego misia Kropeczkę. Była uśmiechnięta, radosna. Babcia Bogusia dobrze pamiętała , że zdjęcie to zrobione zostało w Warszawie, gdzie odwiedzała swoją ciocię Małgosię. Ciocia, kuzynka mamy była od niej starsza jedynie jedenaście lat i  świetnie się dogadywała z  nastolatkami. Pracowała na zmiany  w szpitalu  na oddziale dziecięcym.Była pielęgniarką. Zaprosiła do siebie Bogusię na drugą połowę wakacji. Pokazała jej Warszawę taką, jaką sama lubiła. Ciocia była młodą mężatką i wraz z mężem Bogdanem lubili włóczyć się po ulicach stolicy. Znali też różne ciekawe kawiarnie, chodzili do kina. Bogdan był indywidualistą, zwariowanym na punkcie fotografii. Bogusia pamięta, jak zachwycała się jego artystycznymi zdjęciami, które często wysyłał na różne wystawy fotograficzne. Był bardzo bezpośredni, czym często ją peszył. Niemniej go lubiła.  Pamięta, że właśnie dzięki niemu powstało to zdjęcie,  które przywołało wspomnienia. 

Odstawiła zdjęcie i pogrzebała w stosiku starych listów. Odszukała list od cioci Małgosi. Był zatytułowany " Drogie Dzieczko!" Przypomniała sobie , że rzeczywiście był taki czas, kiedy została nazwana Dzieczkiem. Małgosia z Bogdanem nie mieli dzieci. Przez czas pobytu niejako zastępowała im córkę. Z prawdziwą  ciekawością zagłębiła się w treść listu.

                                                                               

                                                                                                                Warszawa 20.XI. 1966r.


 Drogie Dzieczko ! 

Z odpisaniem listu czekałam do dzisiaj, bo wujek w nocy robił zdjęcia. Chcę Ci je zaraz wysłać. Wszystkie pewnie się nie zmieszczą lecz systematycznie przyślę w każdym liście. Czy nie masz nic przeciwka temu, ze najładniejsze zdjęcie dam wujkowi Marysiowi i Cioci Ali, bo chcieli mieć na pamiątkę.Jesteś jedną istotą, do której mogę napisać bez zastanowienia. Inne listy, do ciotek muszą mieć odpowiedni styl, a to mnie męczy.Muszę dobierać słowa aby Ich nie urazić lub źle mnie nie zrozumieli. Po długim milczeniu odezwała się do nas Ciotka ze Szwecji. Odpaliłam Jej list, a po wysłaniu stwierdziłam ze zgrozą, że był lekko arogancki i może się obrazić. Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy przyszła odpowiedź. Ciotka przyznała mi rację. Stwierdziła, że powinna się do nas wcześniej odezwać i bardzo żałuje, że tego nie zrobiła, bo nas kocha. W dwa dni po tym liście wrócił Bogdan z delegacji ( był w Poznaniu) i przywiózł mi prezent od Cioci ze Szwecji. Wręczył mi śliczne pantofelki. Pasowały jak ulał.  Ciotka przysłała paczkę do swojej siostry, do Poznania. Napisz mi, czy chcielibyście, abym przysłała Wam aktualne zdjęcie Bernasia.Bogdan zrobił je tydzień temu.

Zła passa w pracy minęła. Pracuję normalnie , już po 8 godzin dziennie. Mogę więcej czasu poświęcić dla męża i domu. Bogdan wreszcie dał się namówić na fryzjera i teraz chodzi do pracy zadbany. 

Nie zamartwiaj się moim odmładzaniem. Są tacy, którzy mnie na gwałt postarzają. Mam na myśli Jacka. Zrobił sobie ze mnie powiernicę i spowiada się jak przed księdzem. Zerwał z Marysią i aż zadzwonił do mnie do pracy aby to ogłosić z wielkim triumfem. Obecnie szykuje się do matury i wyłączony jest ze świata żywych.Czas dzieli między książki i szkołę. 

Piękna Pani Jesień po ciężkiej pracy zbiera plony. Odpoczywa zmęczona i radosna. Obdarza nas ciepłymi promykami słońca, jednak na Wszystkich Świętych  jej zazdrosna siostra Zima rozłożyła na ulicach biały dywan, aby przykryć samotne, zapomniane groby. Po święcie jak szybko przyszła, tak szybko odeszła.Tylko Pani Jesień postała zapłakana , smutna, szara. Może opłakuje tych, po których już nikt nie płacze? Na ulicach płyną potoki wody. Ludzie biegają po sklepach i szukają kaloszy. Nastał sezon zasmarkanych i rozkaszlanych ludzi. Ja też trochę smarkam i Bogdan kaszle. Trochę przeciekają mu buty.

I to pokrótce tyle. Nic ciekawego obecnie nie dzieje się w Warszawie , no i u nas. U pozostałej rodzinki to chyba tylko tyle, że żona wujka Marysia leży w szpitalu, bo ma leczone żylaki. Wujek Maryś robi zakupy, sprząta, pierze, gotuje obiady. Gdy zapytałam , po co gotuje, otrzymałam zdumiewającą odpowiedź. Podobno Bernaś przychodzi z przedszkola i domaga się obiadu. Wrzeszczy, że jest głodny. Stwierdził, że Mamusia niepotrzebna, bo on z Tatusiem gospodaruje. Może też bawić się pociągami, a Mama nie krzyczy. I tyle u nas i w ogóle. Napisz co u Was słychać. Czy Stryjenka zdrowa, czy zdrowi Kasia i Michał, Basia i Jola.

Pa, całusów 302 przesyła ciocia Gosieczek.

Bogusia, której jeszcze nie dopadła demencja,  przypomniała sobie wysokiego, ciemnowłosego Jacka, którego poznała tamtego lata u Cioci Gosi. Był synem kuzynki Bogdana i lubił Gosię. Chciał  w jesieni zacząć studia na wydziale chemii. Dla Bogusi był wzorem do naśladowania, bo w czerwcu sama zdecydowała, że idzie do Technikum Chemicznego. Tam złożyła dokumenty potwierdzające, że  ukończyła podstawówkę, zdała egzamin wstępny i otrzymała powiadomienie. Została przyjęta na kierunek analizy chemicznej. Przypomniała sobie, jak Gosia wysłała ją z Jackiem po niedzielne ciasto do jakiejś słynnej cukierenki. Było to jej pierwsze zetknięcie z zakupem ciasta w cukierni. W domu zazwyczaj na niedzielę mama piekła wielkie blachy sernika, które znikały w przeciągu paru godzin. Bogusia nie orientowała się, ile ciasta powinna była zakupić i powiedziała ekspedientce, aby zważyła kilogram sernika. Dobrze, że przytomny Jacek, który jej towarzyszył, odwołał zamówienie i poprosił o parę kawałków z różnych gatunków ciasta. Do dziś pamięta, jaki ją wtedy wstyd ogarnął, bo przed przystojnym chłopcem wyszła na smarkatą prowincjuszkę, a w zasadzie dziecko, którym trzeba się opiekować i naprowadzać oraz ciągle pouczać. Jacek był już prawie dorosły i spotykał się z dziewczyną. A ona chłopców dopiero zaczęła dostrzegać. Pamiętała też cudne pantofelki, o których pisała Ciocia. Były czarne, skórkowe i leciutkie, jak piórko. Ciocia Gosia przyjechała w nich do Koźla następnego roku. Zatopiona we wspomnieniach Babcia Bogusia sięgnęła po kolejny pożółkły strzępek kratkowanej kartki z kolejnym listem od  Cioci Gosi.

                                                                                  

                                                                                                           Warszawa 04.I.1967r.

 

Kochane Dzieczko!

Nie będę się tłumaczyła z długiego milczenia. Wiem, że każde usprawiedliwienie będzie śmieszne. Bierz ciotkę taką, jaka jest i się nie gniewaj. U nas święta przeszły pod znakiem pracy. W wigilię pracowałam przez cały dzień. Pierwszy dzień świąt miałam wolny lecz musieliśmy pojechać do szpitala do wujka Staszka, później wpaść do Kaniowskich , tak że wcale nie wypoczęłam. W sylwestra siedzieliśmy sami w domu. Nawet nie miałam siły oglądać filmu o godzinie drugiej. Zaraz po Szopce Noworocznej poszliśmy spać. Ale za to miałam obok tapczanu balona sylwestrowego. U nas zima w pełni. Za oknem słychać wrzaski dzieciarni, bo z górki zrobiły sobie tor saneczkowy i ślizgawkę. Ja też zdążyłam kilka razy  być na saneczkach. Dzięki wujkowi miałam na święta sprzątnięte mieszkanie i to bardzo dokładnie. Jest bardzo czysto. Kupiłam sobie dwie płyty i puszczam je do znudzenia. Na pierwszej są piosenki Grzesiuka. Druga zawiera cygańskie piosenki. Śpiewa cyganka Randia. To bardzo sentymentalne piosenki. 

Jesteśmy oboje zdrowi i  żadne choróbska się nas nie imają. Słyszałam, że w lutym przyjeżdżają Twoi rodzice z Baśką. Jak jej zdrowie? czy była na operacji? Co Ci przyniósł św. Mikołaj, bo o mnie zapomniał. Powiedział, że przyjdzie na Nowy Rok. I przyszedł jako Dziadek Mróz. Był w czerwonej czapeczce, miał siwą, długą brodę i wręczył mi wielkie pudło po naszym telewizorze. W nim było jeszcze parę pudełek różnej wielkości, jedno w drugim. Gdy rozpakowałam najmniejsze była w nim para pończoch nylonowych. Bardzo się z nich ucieszyłam, bo mają czarny kolor, są ażurowe w kwiaty, Na tym kończę. Przesyłam pozdrowienia dla całej Rodzinki, a dla Ciebie pocztówkę na przeprosiny. Ciocia Gosieczek.

                                * * *



 

 

poniedziałek, 31 stycznia 2022

"Czyś ty z konia spadła" cd. 2 - Pechowy dzień, który zakończył się ciekawie.

 



O przygotowaniach do wyjazdu z rodzicami  i o tym co można znaleźć w starych szpargałach.


      Dominika tego dnia wstała lewą nogą, a może i nie lewą, bo nie pamiętała. Natomiast dalsza część poranka i tak była na tyle pechowa, że pomyślała, iż jednak być może pierwszą nogą, którą dotknęła podłogi,  była lewa. Po pierwsze zaspała. Za oknem padał deszcz. Kołderka była cieplutka, dobrze się jej spało, bo usnęła tuż po północy. Usnęła nad książką, a w zasadzie na książce, bo nadrabiała zaległości. Próbowała poprawić ocenę. Od zawsze miała awersję do geografii. I co tu dużo mówić, Dominika nie lubiła walczyć ze swoimi awersjami. Dopiero zbliżający się koniec pierwszego półrocza i wizja jedynki wystawionej w dzienniku, na razie tylko  ołówkiem, wybuchł w jej świadomości jak raca, i przypomniał o konsekwencjach. Tata był zawsze bardzo konsekwentny i dotrzymywał słowa. A już w chwili, gdy przeglądał jej oceny w dzienniku elektronicznym, zagroził, że jeśli nie weźmie się za naukę, to na zimowisku może pożegnać się z jazdą na nartach, lodowiskiem, wizytami w czekoladziarni, cukierni i innymi przyjemnościami. A gdy Dominika stwierdziła, że w takim razie woli zostać z babcią i dziadkiem, po czym dodała, że smoli takie ferie zimowe, tata stanowczo oświadczył, że na ferie wyjedzie, bo w mieście jest fatalne powietrze i dobrze parę razy w roku pooddychać czystym powietrzem. Na wycieczki z nimi też będzie jeździć, aby przez szybę w aucie dobrze widziała co traci, a z czego przy odrobinie dobrej woli mogłaby skorzystać. Przy czym tata odwrócił się na pięcie i wyszedł z ich pokoju ale jeszcze w drzwiach odwrócił się i spojrzał w stronę Natalii.

        -- Chciałem tylko dodać, że to co miałem do powiedzenia Dominisi dotyczy również ciebie, Natko. Nie myśl sobie, że nie wiem, iż i ty masz tyły z nauką i grożą ci jedynki. Abyście nie zapomniały przypadkiem, że macie zaległości, to dokonam konfliskaty telefonów, komputer, telewizor i większość przyjemności.  Taka sytuacja będzie trwała do pierwszego dnia ferii, czyli do końca pierwszego półrocza. Codziennie mama będzie wam udostępniała telefony na pół godzinki, abyście mogły porozmawiać z koleżankami, dziadkami, babciami. Komputer będzie przysługiwał tylko na czas udziału w lekcjach. I to tylko w celu nauki. Jeśli na półrocze poprawicie oceny, wszystko wróci do normy. Jeśli nie, to już znacie dalsze konsekwencje.-- Tata spojrzał na córki spokojnie, bez zbytnich emocji oczekując na ich reakcję.Natalia się oburzyła.Właśnie miała zamiar poszukać sobie w internecie, być może na allegro nowej uprzęży dla królika Otella. Chciała zaimponować Zuzi, która miała śliczną, nową, czerwoną uprząż dla swojego pupilka. Jej Otello nie mógł być gorszy, a tu klapa. Natalia miała tyły z matematyki i również z geografii, którą nijak nie pojmowała. Dominika też nie była matematycznym orłem. Tak jak mówił dziadek, przy obydwu jego małych orlątkach spokojnie można było otwierać okna, bo miał pewność, że nie wylecą. 

        -- To niesprawiedliwe! My nie mamy predyspozycji do przedmiotów ścisłych! To nie fer! Rodzice nie powinni stać na drodze do szczęścia swoich dzieci, tylko  im pomagać. Gdzieś czytałam, że rodzice są zobowiązani symulować rozwój dzieci. -- zbuntowała się Natalia i dodała.

        --  Ja mam predyspozycje do zwierząt, szczególnie do koni, psów, królików i w ogóle mam zdolności do tańca i śpiewu. A wy z mamą w ogóle nie rozwijacie moich zainteresowań. Dominika może chodzić na salę i przygotowywać się do sparingów. Zapisana jest też na lekcje nurkowania. A ja? Mam nowe profesjonalne baletki i nie mogę brać lekcjach baletu, ani lekcjach śpiewu, bo nie ma kto mnie wozić. Mama stwierdziła, że same lekcje jazdy konnej na razie mi wystarczą. I tylko słyszę ciągle; ucz się, ucz się! 

-- Stymulować, a nie symulować, przestań się kompromitować! I zamilknij kobieto, bo nam się nie będzie opłacało! -- wysyczała Dominika, patrząc na marsową minę taty.

--  Jakbym był na twoim miejscu, posłuchałbym siostry. W tym momencie ma rację. A u ciebie teraz jest według starego przysłowia " sama świnia ryje i sama kwiczy". Ja za ciebie nie będę się uczył. I nie będzie żadnych dodatkowych lekcji, dopóki nie weźmiesz się za naukę. Lenisz się, nie uczysz, to i jedynki się posypały. Jak nie weźmiesz się do pracy, to kiepsko widzę twoją sytuację na pierwsze półrocze. I już z wami nie dyskutuję. Jak chcecie z samochodu oglądać innych szalejących na śniegu, to dalej leżcie na bułach i zbijajcie bąki. -- zagroził tata i wyszedł z pokoju.

W tym momencie Dominika i Natalia zrozumiały, że to nie przelewki. Żadnej z nich nie opłacało się marnowanie tak fajnego wyjazdu w góry. W dodatku tym razem tata umawiał się na wyjazd ze swoimi znajomymi,  z którymi od paru lat spędzali wakacje, a czasem wyjeżdżali na z nimi na krótsze wyjazdy. Dominika i Natalia bardzo lubiły córki pana Mieczysława i pani Zdzisi. Pomna tej przestrogi, Dominika postanowiła nie igrać z ogniem i wieczory spędzała na nadrobieniu zaległości. Natalia przekalkulowała wszystko i doszła do wniosku, że przy łucie szczęścia  powinna jakoś zaliczyć geografię i matematykę. Nawet wystarczy, jakby dostała na półrocze ocenę mierną. To jej na razie wystarczy. Podgoni wszystko w drugim półroczu. A jeśli przeliczyła się, to trudno, spędzi ferie jako obserwator. Ryzyk fizyk, stęknęła i wróciła do zabawy z Otellem.

                                                          * * *


W przeddzień wyjazdu obydwie dziewczynki postanowiły odwiedzić babcię Bogusię i dziadka Olka. Podczas ostatniej wizyty Dominika zostawiła u nich swoją nowo zakupioną czapkę i rękawice narciarskie. 

        -- Chodź młoda , pożegnamy się z dziadkami. Obiecałam babci pomoc w wyciąganiu pudeł z najwyższej półki. W jej szafie w przedpokoju można pudła dosięgnąć tylko  z drabiny, a ostatnio babcia ma zawroty głowy i sama nie może. Dziadek spędza całe dnie w piwnicy na majsterkowaniu i babcia nie może liczyć na jego pomoc. Mówiła mi, że dziadek jest teraz w szale malowania sztachet do nowej bramy. Obiecała też dać nam przed wyjazdem jakieś kieszonkowe, to będziemy miały na pamiątkowe duperele. Chciałam przywieść  Ance z naszego wyjazdu w góry takie śmieszne magnesiki na lodówkę. Ona ma straszne parcie na magnesy. Już ma na lodówce chyba ze dwudziestkę, a może i więcej. Mówię ci, cała lodówka jest oklejona tymi magnesikami. Ja tego nie kapuję, jak można chcieć magnesy, a nie jakiś fajny kosmetyk, albo maskotkę. Trzeba mieć kuku na muniu, jak to mówi nasza mama. Ale poza tym Anka jest fajna kumpela.

        -- No, przecież wiem , a ty życia nie znasz, to nie wiesz! Stara i durna!  -- skwitowała Natalia. I wykrzywiła się do siostry. 

        -- Zamknij twarz, jak nie chcesz zarobić z liścia ! -- odgryzła się Dominika.

        -- To powiem starym, że używasz przemocy i chwytów z maty. I skończą się twoje zajęcia. -- odparowała Natalia. 

Tym razem Dominika spasowała . Uznała, że nie warto nakręcać emocji. Po chwili obydwie dziewczynki stukały do drzwi mieszkania babci. Babcia z dziadkiem mieszkali niedaleko i siostry były częstymi gośćmi w ich domu. 

        -- O dobrze, że was widzę. Dominisiu , wejdź na drabinę i powyciągaj te trzy pudła, które stoją najgłębiej. Już nie pamiętam, co do nich wkładałam, a i tak powinnam tam trochę odkurzyć oraz przejrzeć, które rzeczy można powyrzucać. Przypuszczam, że sporo tam niepotrzebnych gratów. Tylko zbierają kurz. Będę od ciebie odbierała pudełka. A potem przytrzymam odkurzacz i powinnaś dosięgnąć do ostatniej półki. Trzeba poodkurzać.

        -- Już się robi! -- krzyknęła Dominika, zgrabnie wskakując na stopnie drabiny. 

        -- To wszystko mam ci podawać? -- zapytała.

        -- A dużo tam jest tych gratów?  To może i ja pomogę odbierać pudła. -- zaproponowała Natalka. 

        -- Dla bezpieczeństwa wystarczy, że ja będę odbierała pudła i podawała tobie. Załącz odkurzacz. Każdą paczkę trzeba dokładnie odkurzyć.  -- poinstruowała babcia Bogusia.

Przez kwadrans pracowały zawzięcie,  żartując, wypisując na warstwie kurzu napisy w stylu; ty brudasie lub mycie skraca życie... Natalia odkurzała i składała pudełka w kącie przedpokoju.

        -- Myślę, że to już koniec.  -- stwierdziła babcia Bogusia.

        -- Babciu, ale tu w kącie jest jeszcze jeden mały pakunek, związany czerwoną wstążeczką. -- zaciekawiona Dominika wspięła się na palce i sięgnęła w głąb szafy. Po chwili wydobyła mała paczuszkę listów zapakowaną w szary, miejscami porozrywany papier i przewiązaną kolorową tasiemką.

        -- Ale skarb odkryłaś! To moje stare listy, które zbierałam jako nastolatka. Gdy wyszłam za mąż za dziadka, szkoda mi było ich wyrzucać i schowałam do starej szafy. Widać po powodzi zostały umieszczone w tej ściennej szafie wraz z innymi pamiątkami. Wtedy pomagali nam różni znajomi ! A ja myślałam, że woda zabrała moje pamiątki.  O, jest tu nawet moje zdjęcie!. Miałam na nim chyba tyle lat, co ty teraz, Dominiko.  -- Babcia patrzyła na zawiniątko i cieszyła, jak mała dziewczynka. 

Gdy Natalia i Dominika nakarmione oraz wyściskane po dwóch godzinach poszły do swojego domu,  babcia Bogusia rozwiązała kokardkę, którą sama wie lat temu związała stosik korespondencji. I popijając aromatyczną herbatę  poszła na spotkanie ze swoją dużo młodszą wersją.

 


 

 

 

 



niedziela, 23 stycznia 2022

" Czyś ty z konia spadła?", czyli opowieść o nastolatce, która....


Wstęp. 


         Hura!! Julia weszła w świat moli książkowych. Zaczęła  czytać! I to sporo. Od paru lat wzrasta jej zainteresowanie literaturą piękną, które od zawsze próbowałam w niej rozbudzić, podtykając co lepsze książki. Przynajmniej tak myślałam, ale Jula należy do całkiem innego pokolenia. Ja dorastałam w okresie szału na muzykę Beatlesów, Rolling stones -ów, Niemena i jego utworu " Dziwny jest ten świat", którego za skarby nie chciało słuchać pokolenie moich rodziców. Wraz z " Anią z Zielonego Wzgórza " podkochiwałam się w Gilbercie, przeżywałam jej gafy i cieszyłam się z sukcesów. Do koleżenk dzwoniłam tylko z telefonu stacjonarnego, bo innego nie było. Byłam szczęściarą, bo mieliśmy w domu telefon, a  ten często był z przydziału. Chęć jego posiadania rejestrowało się w Telekomunikacji Polskiej, składając odpowiednie podanie wraz z uzasadnieniem powodów, a później czekało, czekało, czasem nawet po parę lat. Poza tym mieliśmy w domu telewizor, radio, a także adapter do puszczania na nim płyt analogowych. Rodzice słuchali piosenek zespołu Mazowsze, tzw. słowika Warszawy Bogny Sokorskiej, czy koncerty fortepianowe z utworami Fryderyka Szopena, ale ja wraz z siostrami wolałyśmy piosenki Urszuli Sipińskiej, Karin Stanek, Niebiesko Czarnych, Czerwono Czarnych,  Heleny Majdaniec, Kasi Sobczyk, Stana Borysa i innych młodych wykonawców. To było całkiem inne brzmienie, inna muzyka , niż dotychczas. Pewien rodzaj buntu przeciwko "starym". Coś, co nas młodych odróżniało od rodziców, dziadków. Jednak , czy rzeczywiście tak bardzo różniliśmy się od dzisiejszej młodzieży ? Gdy dziś zapytałam, jakie książki lubi Julia i jaka tematyka ją interesuje, odpowiedziała, że lubi czytać o zakochanych nastolatkach. To zupełnie jak ja w jej wieku. I wtedy wpadłam na pomysł, aby napisać jej książkę o nastolatce żyjącej w trochę innym czasie, w latach, gdy ja dojrzewałam, bo realia tych czasów znam najlepiej. Może wtedy bardziej regularnie będę prowadziła ten blog i znajdę odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście tak bardzo różnią się nasze pokolenia. Chciałabym, aby moja książka ciągnęła się w kolejnych postach i w końcu pokazała Julii, że choć świat lat sześćdziesiątych był zdecydowanie  inny, pozbawiony komputerów, telefonów komórkowych itp. elektronicznych gadżetów, to nastolatki były bardzo podobne do współczesnych. Tak samo zachwycały się książkami o pierwszych miłościach, miały bardzo ciekawe zainteresowania, marzyły, planowały, zazdrościły koleżankom, przyjaźniły się, eksperymentowały, buntowały, wagarowały... Sama jestem bardzo ciekawa, co mi z tej opowieści wyjdzie. A więc zaczynamy podróż wehikułem czasu.

                                                               

 Rozdział 1 , w którym poznajemy Dominikę Dorotę , jej rodzinę i dwie przyjaciółki o takim samym wdzięcznym imieniu Maja,  czyli  Maję Jedynkę i Maję Dwójkę, które Domi, bo tak jest przez wszystkich nazywana, ponumerowała. Poza tym poznajemy codzienny świat Dominiki i jeden feralny dzień z jej życia.


Dominika Dorota Nowak nigdy nie lubiła swojego imienia. Miała wielki żal do Starych , bo tak w duchu nazywała mamę Kasię i tatę Michała, ale nigdy nie odważyła się im tego powiedzieć w twarz. Przecież znała zasady panujące w ich domu. Żyła już całe trzynaście lat. I dobrze wiedziała, że zbyt częste ich przekroczenie zupełnie się nie opłaca. Zazwyczaj kończy się szlabanem. Do rodziców czasem, ale naprawdę bardzo rzadko, tylko gdy byli w świetnym humorze, można było powiedzieć Kasiu i Michasiu , ale tylko jednorazowo i  wtedy, gdy wspólnie z nimi się wygłupiali. Z nimi, czyli Domi i Natką. Natka w rzeczywistości nazywała się Natalia i była młodszą siostrą, z którą od zawsze Dominika darła koty. Natka była po prostu gówniarą, obżerająca się słodyczami, frytkami  i makaronem. Udawała, że jest bardzo mądra i czasem rzucała w jej stronę " takie jest życie, młoda", które podłapała podsłuchując rozmowę dorosłych i co najgorsze, mieszkała z nią w jednym pokoju. Dominika cierpiała więc na kompletny brak intymności, bo Natalia wsadzała przeważnie swój piegowaty, blady nos w jej prawie dorosłe sprawy, sprowadzała do wspólnego pokoju swoją głupkowatą koleżankę Magdę i grzebała w jej kosmetykach. A Dominika teraz była na etapie kompletowania kosmetyków do przyszłego salonu kosmetycznego. Wszystkie bony podarunkowe do sklepu Rossmann, które dostawała w prezentach przeznaczała na liczne maseczki, zmywacze, utwardzacze, lakiery , żele itp. W zasadzie tych specyfików nie używała, bo nie potrzebowała poprawiać swojej urody. Znajoma kosmetyczka, do której mówiła ciociu, bo mieszkała po sąsiedzku , a Domi od zawsze kumplowała się z jej starszym synem, powiedziała jakie kosmetyki może używać, aby pomóc skórze, bo są do cery bardzo młodej. I tego się trzymała. A jakby zapomniała, to i tak  przypominał o tym tata, który był  wielkim przeciwnikiem używania przez nią kolorowych lakierów do paznokci, czy podkładu do twarzy. Jednak mimo wszystko mania gromadzenia kosmetyków i innych upiększaczy nie zniknęła, a wręcz wzrosła szczególnie po tym, jak na swoje czternaste urodziny Dominika dostała od cioci lampę do utwardzania lakieru na paznokciach, plastykowe próbniki do nauki malowania paznokci, a poza tym ciocia wygospodarowała godzinkę i w ich domu przeprowadziła pokaz prawidłowego manikiuru. Zrobiła to w ich salonie, a gdy poszła do swojego domu, właśnie z pracy wrócił tata i był bardzo niezadowolony z panującego bałaganu. Szybko pozbierała wszystkie kosmetyki do licznych plastykowych organizerów i zaniosła do swojej części pokoju, po drodze przyrzekając tacie, że ostatni raz rozkłada się ze swoimi rzeczami poza swoim pokojem. A było ich sporo. Tak samo dużo miała książek na półkach nad swoim łóżkiem i biurkiem. W drugiej połowie pokoju, w tej w której rezydowała Natalia, stała wielka klatka z królikiem. Dominika bardzo bała się Otella, który początkowo nosił delikatne imię Cytrynka i miał być miłym przytulakiem, o którym marzyła siostra. Był prezentem dla Natki, która uwielbiała wszystkie zwierzęta i zamierzała w przyszłości zostać weterynarzem. Niestety rzeczywistość i prawdziwy lekarz weterynarii pokazali, że jest inaczej, bo to nie łagodna  samiczka, a ruchliwy i złośliwy samiec, który szybko rósł, doroślał i zrobił się agresywny. Gryzł klatkę, budząc Dominikę i Natalię w środku nocy. Poza tym parokrotnie ugryzł  Natalię w palce,  zaatakował stopy Dominiki i nastolatka zaczęła się go panicznie bać. Natalia wykorzystała sytuację twierdząc, że to jej broń biologiczna przeciw siostrze i zagroziła, że jak jej Dominika zajdzie za skórę, to nie omieszka użyć tej broni. Czasem, gdy Otello uciekał z klatki, znaczył pokój serią czarnych bobków i moczem. W ten sposób zaczął znaczyć teren. Gdy dwukrotnie Domi zapomniała ubrać bambosze i goła stopą weszła w ślady po Otellu, ostro zaprotestowała i zażądała usunięcia królika ze wspólnego pokoju.

-- Mamo,Chcę mieć własny pokój!  Ja już z tym zwierzyńcem Natalii nie mogę wytrzymać. Ta gówniara specjalnie wypuszcza swojego potwora, aby mi zrobić na złość. Wie, że on mnie żre po nogach. Poza tym jest obrzydliwy, bo to maszynka do robienia bobków. Strzela nimi jak z karabinu maszynowego. Fuj! Poza tym sika, gdzie popadnie. Od tego smrodu można zwariować, a jej to wcale nie przeszkadza. Zabierz ode mnie Natkę i jej pupilka. -- poskarżyła się mamie.

-- I gdzie ją wezmę? Dominiko Doroto, lekko przesadzasz! Czy wy zawsze musicie drzeć koty? Jesteś starsza, powinnaś być mądrzejsza. To ja przychodzę zmęczona do domu, a tu zamiast przygotować jarzyny do obiadu, wy prowadzicie wojnę. Natalio Nadio, chodź tu do nas! -- krzyknęła w stronę pokoju córek.Mama Kasia w chwilach, gdy miała do córek jakieś pretensje, zwracała się do nich bardzo oficjalnie, a więc  Dominiko Doroto i Natalio Nadio. 

-- I co, ten  konfident poleciał do ciebie  z donosem? -- usłyszały od drzwi kuchni i do pomieszczenia weszła naburmuszona Natalia. W jej objęciach siedział Otello i udawał najmilszego królika pod słońcem.

-- Nie konfident, tylko twoja siostra. I wytłumacz mi jakim cudem Otello był poza klatką. Przecież miałaś zakaz wypuszczania go w innych miejscach. Swobodnie może biegać tylko na  trawniku w naszym ogrodzie.

-- Obrażacie mnie, ja nie otworzyłam klatki, on jest sprytny i sam się uwalnia! Chyba się jakoś przeciska pod spodem. To bardzo mądry królik. Nie lubi być za kratami. Czytałam w internecie, że króliki, ale tylko samce sikają na odległość nawet w klatce. Tak śmiesznie podskakują i strzelają moczem w powietrze, a on spada na wszystkie strony. Robią to wtedy, gdy nie są wykastrowane. Widać mój Otelluś to robi, bo dojrzał. Trzeba z nim pójść do weterynarza. Poprzednim razem nam o tym mówił. No o tej kastracji, czyli operacji. Powinnaś pamiętać! -- powiedziała nadąsana Natalia.

-- Masz rację, po mojej wypłacie pójdziemy z nim na zabieg. A teraz pilnuj, aby z klatki nie uciekał i dobrze wszystko wysprzątaj. Trzeba umyć podłogę i ją wydezynfekować. Dominiko, jak nie chcesz siedzieć w smrodzie, to pomóż siostrze. Będzie szybciej. 

--No i znowu gówniara wygrała! Wykręciła się sianem, a ja muszę po niej sprzątać! -- odpyskowała Dominika i wychodząc trzasnęła drzwiami. W przedpokoju " gówniara" zrobiła zeza do siostry i wywaliła język na brodę . 

-- Dobrze ci tak, konfidencie! -- zasyczała Natka i uciekła z królikiem do łazienki, przezornie, szybko zamykając za sobą drzwi na klucz. 

-- Jeszcze cię jeszcze dopadnę ! -- zasyczała bezradnie Dominika i poszła do kuchni po mopa.

Gdy kończyła zmywanie podłogi, usłyszała dźwięk dzwonka, dochodzący z przedpokoju. Wyszła , aby otworzyć zamek u drzwi. Za drzwiami stały jej przyjaciółki. Maja Jedynka, czyli Pałka i Maja Dwójka, czyli Zapałka. Zgodnie z dziecięcą wyliczanką, której nauczyła się w dzieciństwie " pałka, zapałka , dwa kije, kto się nie schowa, ten kryje", ksywy pasowały do nich jak ulał. Obydwie były długie i tyczkowate. Istne kije , jak stwierdził sąsiad Maciek, trochę zazdrosny o tę babską przyjaźń. 

-- A ty w proszku. Dziś trening MMA. Zapomniałaś? -- stwierdziła Pałka , przekładając do drugiej ręki  sportową torbę. 

-- Ma jeszcze pół godziny czasu.-- uspokoiła koleżankę Zapałka i weszła do przedpokoju.

-- Poczekajcie w pokoju dziewczynek! Tylko zdejmijcie buty. Domi dopiero wycierała podłogę!

Dominiko, obiad czeka. Zanim wyjdziesz musisz przynajmniej zjeść zupę.Koleżanki poczekają. 

Gdy po obiedzie Dominika weszła do pokoju, Natalia w najlepsze rozmawiała z dziewczynkami. Wiedziała, że przy nich zemsta Dominiki zostanie przesunięta w czasie. A później, po treningu siostra nie będzie miała siły, by się mścić.

                                                                      ***