piątek, 4 lutego 2022

"Czyś ty z konia spadła" cd. spotkanie z Bogusią-Dzieczkiem.

   


   

 

                                                                    Świnoujście 02.07.1966 r.

 

Kochana Mamusiu!

Pewnie nie zdziwisz się tym, że list ten piszę z przyjemnością. Tak, ostatnio polubiłam pisanie. Aż sama sobie się dziwię. Pewnie jesteś ciekawa, co u mnie nowego? Może martwisz się, bo ostatnio pisałam, że jeszcze nie nawiązałam bliższych kontaktów z nowymi koleżankami. Muszę Cię pocieszyć, bo teraz jest tu do rzeczy. Około pięciu koleżanek ma dobrze w głowie. Bardzo polubiłam Kasię.Ma również piętnaście lat. Wszędzie z nią chodzę. Ona ma podobny do mnie charakter. Też lubi muzykę poważną. Dziś byłyśmy na koncercie w muszli koncertowej.Grała Orkiestra Państwowej Filharmonii Szczecińskiej pod dyrekcją Czajkowskiego.Byliśmy tam w trójkę wraz z naszym wychowawcą. Najpierw grali Czardasza, a potem dwa utwory tego samego kompozytora.Były one takie śliczne, że człowiek mógł sobie w trakcie melodii różne historyjki układać. Ja widziałam w tej muzyce balet różnych bajkowych postaci, broniących wejścia do złotych bram zaczarowanego pałacu. Mocniejszy akord wraz z dźwiękiem dzwoneczków był sygnałem  otwarcia bram. Rycerzyk wchodzi tam, a napadają na niego straszne potwory w postaci wielkich kosmatych pająków. Musi z nimi walczyć. Jest bardzo odważny. Dźwięk obrazujący plusk wody z podkładem cymbałów to zwycięstwo odwagi nad potworami. I otwierają się bramy skarbca. A tam jest śliczna księżniczka uwięziona za grubymi wrotami. Paziowie obecni przed bramą kłaniają się rycerzowi i tańczą. Potem rycerz rusza w tany z księżniczką. To jego nagroda, możliwość odtańczenia z nią walca, który płynie i płynie.Następnie  orkiestra grała różne inne utwory. Byli też wykonawcy. Jeden z nich odśpiewał arię ze " Strasznego dworu" Moniuszki, był utwór "Marzenie" Szumana i serenada Don Juana. A w drugiej części koncertu był " Marsz florencki". Czy wiesz, ze tu tony muzyki same opowiadały o przemarszu żołnierzy ; a więc najpierw idą dobosze, potem karabinierzy...itd. Najbardziej jednak podobał mi się utwór " Amerykanin w Paryżu" Gershwina . On mi tak świetnie obrazował cudzoziemca, który ogląda dzielnice Paryża. Była tam taka skoczna melodia , grana na cymbałkach, która obrazowała wysokiego Amerykanina, który bogato ubrany spaceruje sobie po paryskich bulwarach. Ogląda wystawy sklepowe, wymachuje laseczką. Zatrzymuje się koło pewnej wystawy. Tu słychać smutną melodię. To jakby zamyślenie, tęsknota za krajem, ale w tym momencie słyszy dźwięki kankana. Dochodzą z jakiegoś lokalu, więc wchodzi do niego.  w tym momencie słychać dźwięki trochę głuche, a zaraz po nich dźwięczniejsze tony, jakby rzucił dolary na ladę. Zabawa trwa dalej. A później następuje muzyczne podsumowanie spaceru Amerykanina, jak wspomnienie dnia. Obrazuje to zbiór urywków z całego utworu. Dla mnie to wszystko było śliczne. Kasi się też podobało i nie żałowałyśmy, że poszłyśmy na ten koncert.

Poza tym opalam się, bo jest cudna pogoda. Kochana Mamusiu, załatwiłam sobie z wychowawcą, że wyjadę wcześniej, bo 6-go. Nie było z tym wcale trudności. A Kasia też jedzie 5-go. Też wyjeżdża z rodzicami na wczasy.  Tak więc będę mogła pojechać z Wami i Babcia nie będzie musiała mnie do Was dowozić. Na razie kończę, bo jutro jedziemy do Międzyzdrojów i musimy wcześnie wstać.

Ps. Dziś oglądałam wyścigi żaglówek . Przypłynęły z różnych krajów. Były regaty. Dziś było uroczyste otwarcie tych regat. Wiesz, bardzo lubię wędrować wybrzeżem. Codziennie z Kasią wybieramy się na takie wędrówki. Czasem chodzimy i po sześć kilometrów dziką plażą. Są na niej bardzo fajne miejsca. Tu wydmy są porośnięte bardzo wysoką trawą, a plaże puste. Tylko na srebrnym piasku bielą się muszelki. Słychać jedynie szum fal, krzyk mew i nigdzie nie ma ludzi. Mamy takie swoje miejsce schowane w małej zatoczce, gdzie leży wyrzucone przez morze wyrwane z korzeniami wielkie drzewo. Tak często przychodzimy się opalać. Słońce świetnie łapie naszą skórę. Opalamy się na złoto. W zasadzie ja opalam się na złoto, a Kasia na murzynka, bo ma ciemną cerę i ciemne włosy.

Wybacz, że bazgrzę i że czasem moje zdania nie są bardzo stylistyczne, ale babki leżą na łóżkach i opowiadają sobie takie ciekawe historie o wampirze, że jestem rozdarta pomiędzy pisaniem, a słuchaniem. Pewnie w nocy będą się straszyły, więc muszę być na wszystko przygotowana.

Na tym kończę. Niedługo cisza nocna. Całuję Cię bardzo, bardzo mocno. Ucałuj też Tatkę, Babcię, Jolę i Basię. 

                                                                                                                        Bogusia 

Starsza wersja Bogusi, a nawet dużo starsza skończyła czytać, złożyła pożółkłe kartki równiuteńko i odłożyła na bok biurka. Spojrzała na zdjęcie stojące na półce. Z zielonych ramek spoglądała na nią nastolatka, trzymająca w ręce małego brązowego misia Kropeczkę. Była uśmiechnięta, radosna. Babcia Bogusia dobrze pamiętała , że zdjęcie to zrobione zostało w Warszawie, gdzie odwiedzała swoją ciocię Małgosię. Ciocia, kuzynka mamy była od niej starsza jedynie jedenaście lat i  świetnie się dogadywała z  nastolatkami. Pracowała na zmiany  w szpitalu  na oddziale dziecięcym.Była pielęgniarką. Zaprosiła do siebie Bogusię na drugą połowę wakacji. Pokazała jej Warszawę taką, jaką sama lubiła. Ciocia była młodą mężatką i wraz z mężem Bogdanem lubili włóczyć się po ulicach stolicy. Znali też różne ciekawe kawiarnie, chodzili do kina. Bogdan był indywidualistą, zwariowanym na punkcie fotografii. Bogusia pamięta, jak zachwycała się jego artystycznymi zdjęciami, które często wysyłał na różne wystawy fotograficzne. Był bardzo bezpośredni, czym często ją peszył. Niemniej go lubiła.  Pamięta, że właśnie dzięki niemu powstało to zdjęcie,  które przywołało wspomnienia. 

Odstawiła zdjęcie i pogrzebała w stosiku starych listów. Odszukała list od cioci Małgosi. Był zatytułowany " Drogie Dzieczko!" Przypomniała sobie , że rzeczywiście był taki czas, kiedy została nazwana Dzieczkiem. Małgosia z Bogdanem nie mieli dzieci. Przez czas pobytu niejako zastępowała im córkę. Z prawdziwą  ciekawością zagłębiła się w treść listu.

                                                                               

                                                                                                                Warszawa 20.XI. 1966r.


 Drogie Dzieczko ! 

Z odpisaniem listu czekałam do dzisiaj, bo wujek w nocy robił zdjęcia. Chcę Ci je zaraz wysłać. Wszystkie pewnie się nie zmieszczą lecz systematycznie przyślę w każdym liście. Czy nie masz nic przeciwka temu, ze najładniejsze zdjęcie dam wujkowi Marysiowi i Cioci Ali, bo chcieli mieć na pamiątkę.Jesteś jedną istotą, do której mogę napisać bez zastanowienia. Inne listy, do ciotek muszą mieć odpowiedni styl, a to mnie męczy.Muszę dobierać słowa aby Ich nie urazić lub źle mnie nie zrozumieli. Po długim milczeniu odezwała się do nas Ciotka ze Szwecji. Odpaliłam Jej list, a po wysłaniu stwierdziłam ze zgrozą, że był lekko arogancki i może się obrazić. Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy przyszła odpowiedź. Ciotka przyznała mi rację. Stwierdziła, że powinna się do nas wcześniej odezwać i bardzo żałuje, że tego nie zrobiła, bo nas kocha. W dwa dni po tym liście wrócił Bogdan z delegacji ( był w Poznaniu) i przywiózł mi prezent od Cioci ze Szwecji. Wręczył mi śliczne pantofelki. Pasowały jak ulał.  Ciotka przysłała paczkę do swojej siostry, do Poznania. Napisz mi, czy chcielibyście, abym przysłała Wam aktualne zdjęcie Bernasia.Bogdan zrobił je tydzień temu.

Zła passa w pracy minęła. Pracuję normalnie , już po 8 godzin dziennie. Mogę więcej czasu poświęcić dla męża i domu. Bogdan wreszcie dał się namówić na fryzjera i teraz chodzi do pracy zadbany. 

Nie zamartwiaj się moim odmładzaniem. Są tacy, którzy mnie na gwałt postarzają. Mam na myśli Jacka. Zrobił sobie ze mnie powiernicę i spowiada się jak przed księdzem. Zerwał z Marysią i aż zadzwonił do mnie do pracy aby to ogłosić z wielkim triumfem. Obecnie szykuje się do matury i wyłączony jest ze świata żywych.Czas dzieli między książki i szkołę. 

Piękna Pani Jesień po ciężkiej pracy zbiera plony. Odpoczywa zmęczona i radosna. Obdarza nas ciepłymi promykami słońca, jednak na Wszystkich Świętych  jej zazdrosna siostra Zima rozłożyła na ulicach biały dywan, aby przykryć samotne, zapomniane groby. Po święcie jak szybko przyszła, tak szybko odeszła.Tylko Pani Jesień postała zapłakana , smutna, szara. Może opłakuje tych, po których już nikt nie płacze? Na ulicach płyną potoki wody. Ludzie biegają po sklepach i szukają kaloszy. Nastał sezon zasmarkanych i rozkaszlanych ludzi. Ja też trochę smarkam i Bogdan kaszle. Trochę przeciekają mu buty.

I to pokrótce tyle. Nic ciekawego obecnie nie dzieje się w Warszawie , no i u nas. U pozostałej rodzinki to chyba tylko tyle, że żona wujka Marysia leży w szpitalu, bo ma leczone żylaki. Wujek Maryś robi zakupy, sprząta, pierze, gotuje obiady. Gdy zapytałam , po co gotuje, otrzymałam zdumiewającą odpowiedź. Podobno Bernaś przychodzi z przedszkola i domaga się obiadu. Wrzeszczy, że jest głodny. Stwierdził, że Mamusia niepotrzebna, bo on z Tatusiem gospodaruje. Może też bawić się pociągami, a Mama nie krzyczy. I tyle u nas i w ogóle. Napisz co u Was słychać. Czy Stryjenka zdrowa, czy zdrowi Kasia i Michał, Basia i Jola.

Pa, całusów 302 przesyła ciocia Gosieczek.

Bogusia, której jeszcze nie dopadła demencja,  przypomniała sobie wysokiego, ciemnowłosego Jacka, którego poznała tamtego lata u Cioci Gosi. Był synem kuzynki Bogdana i lubił Gosię. Chciał  w jesieni zacząć studia na wydziale chemii. Dla Bogusi był wzorem do naśladowania, bo w czerwcu sama zdecydowała, że idzie do Technikum Chemicznego. Tam złożyła dokumenty potwierdzające, że  ukończyła podstawówkę, zdała egzamin wstępny i otrzymała powiadomienie. Została przyjęta na kierunek analizy chemicznej. Przypomniała sobie, jak Gosia wysłała ją z Jackiem po niedzielne ciasto do jakiejś słynnej cukierenki. Było to jej pierwsze zetknięcie z zakupem ciasta w cukierni. W domu zazwyczaj na niedzielę mama piekła wielkie blachy sernika, które znikały w przeciągu paru godzin. Bogusia nie orientowała się, ile ciasta powinna była zakupić i powiedziała ekspedientce, aby zważyła kilogram sernika. Dobrze, że przytomny Jacek, który jej towarzyszył, odwołał zamówienie i poprosił o parę kawałków z różnych gatunków ciasta. Do dziś pamięta, jaki ją wtedy wstyd ogarnął, bo przed przystojnym chłopcem wyszła na smarkatą prowincjuszkę, a w zasadzie dziecko, którym trzeba się opiekować i naprowadzać oraz ciągle pouczać. Jacek był już prawie dorosły i spotykał się z dziewczyną. A ona chłopców dopiero zaczęła dostrzegać. Pamiętała też cudne pantofelki, o których pisała Ciocia. Były czarne, skórkowe i leciutkie, jak piórko. Ciocia Gosia przyjechała w nich do Koźla następnego roku. Zatopiona we wspomnieniach Babcia Bogusia sięgnęła po kolejny pożółkły strzępek kratkowanej kartki z kolejnym listem od  Cioci Gosi.

                                                                                  

                                                                                                           Warszawa 04.I.1967r.

 

Kochane Dzieczko!

Nie będę się tłumaczyła z długiego milczenia. Wiem, że każde usprawiedliwienie będzie śmieszne. Bierz ciotkę taką, jaka jest i się nie gniewaj. U nas święta przeszły pod znakiem pracy. W wigilię pracowałam przez cały dzień. Pierwszy dzień świąt miałam wolny lecz musieliśmy pojechać do szpitala do wujka Staszka, później wpaść do Kaniowskich , tak że wcale nie wypoczęłam. W sylwestra siedzieliśmy sami w domu. Nawet nie miałam siły oglądać filmu o godzinie drugiej. Zaraz po Szopce Noworocznej poszliśmy spać. Ale za to miałam obok tapczanu balona sylwestrowego. U nas zima w pełni. Za oknem słychać wrzaski dzieciarni, bo z górki zrobiły sobie tor saneczkowy i ślizgawkę. Ja też zdążyłam kilka razy  być na saneczkach. Dzięki wujkowi miałam na święta sprzątnięte mieszkanie i to bardzo dokładnie. Jest bardzo czysto. Kupiłam sobie dwie płyty i puszczam je do znudzenia. Na pierwszej są piosenki Grzesiuka. Druga zawiera cygańskie piosenki. Śpiewa cyganka Randia. To bardzo sentymentalne piosenki. 

Jesteśmy oboje zdrowi i  żadne choróbska się nas nie imają. Słyszałam, że w lutym przyjeżdżają Twoi rodzice z Baśką. Jak jej zdrowie? czy była na operacji? Co Ci przyniósł św. Mikołaj, bo o mnie zapomniał. Powiedział, że przyjdzie na Nowy Rok. I przyszedł jako Dziadek Mróz. Był w czerwonej czapeczce, miał siwą, długą brodę i wręczył mi wielkie pudło po naszym telewizorze. W nim było jeszcze parę pudełek różnej wielkości, jedno w drugim. Gdy rozpakowałam najmniejsze była w nim para pończoch nylonowych. Bardzo się z nich ucieszyłam, bo mają czarny kolor, są ażurowe w kwiaty, Na tym kończę. Przesyłam pozdrowienia dla całej Rodzinki, a dla Ciebie pocztówkę na przeprosiny. Ciocia Gosieczek.

                                * * *



 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz