Kiedy Maja była jeszcze malutka, a Jula trochę starsza Babcia Bogusia i Dziadek Jędrek pojechali do swojego drugiego domu, który stoi na stoku góry. Stok, to taka pochyła łąka, po której bardzo szybko można zbiegać w czasie wiosny, lata, jesieni i zjeżdżać na sankach w zimie. Po białym śniegu saneczki same mkną na dół. Ale później ciężko jest je wciągnąć do góry, bo nie chcą
współpracować. Jula robi krok w górę, a sanki ściągają ją na dół, jakby chciały tylko zjeżdżać i zjeżdżać, a przecież aby zjechać w dół trzeba najpierw wdrapać się wyżej. Sanki nie są tak mądre jak Julka i tego nie wiedzą. Sanki nie mają rozumu, tylko same deseczki, szczebelki i płozy. Za to Julia ma dużo rozumu. Jest sprytna i wie, że musi mocno trzymać w dłoni kolorowy sznurek, do którego Tata Lucek przywiązał saneczki. Trzyma więc z całej siły i nie pozwala im uciekać, bo mogłyby zjechać do wody, którą w zimie widać pomiędzy pniami drzew. A wtedy byłby nie lada kłopot. Woda w zalewie nie jest bezpiecznym miejscem. Ani dla sanek, ani dla Julii. Dziewczynka doskonale o tym wie. A więc Julia mocno trzyma sznurek i wchodzi do góry, a wtedy sanki posłusznie suną za nią. Niedługo są w miejscu, skąd zaczynała się jazda i znowu mogą gnać w dół tak szybko, że aż Julii podskakuje kolorowy pompon na czapce, a końce szalika fruwają, jak wielkie barwne ptaki. Jula troszkę się boi takiej szybkiej jazdy, ale wie, że rodzice stoją obok i nie pozwolą, aby stało się jej coś złego. Raz nawet nieposłuszne sanki wywróciły się i dziewczynka wpadła w miękki, biały śnieg, jak w ogromną puchową poduchę. Ale za moment obok Juli pojawili się mama i tata. Byli tak szybko, że nie miała czasu, aby się wystraszyć.
W górach u babci i dziadka jest bardzo ciekawie. Można robić wiele różnych rzeczy, ale najważniejsze jest spotkanie z Kacprem i Kajtkiem. Z nimi można ciekawie spędzić czas. Dziadek Jędrek wychodzi z wszystkimi przed dom, a w zasadzie chatę, bo dom zrobiony jest z drewnianych belek i wspólnie lepią białe, śnieżne kule. Potem robią ogromnego bałwana.
Obok chaty Julia dowiedziała się, jak powstaje Pan Bałwan. Tata Lucek zrobił najpierw małą śnieżną kulkę. Później wraz z Julką zaczął tę kulkę toczyć po śniegu, który przyczepiał się i przyczepiał. Kulka z małej robiła się coraz większa i większa, aż była tak ogromna, że Jula musiała ją toczyć z tatą, i Kajtkiem, bo sama nie dawała rady. I tak powstały nogi bałwana, później w ten sam sposób zrobili brzuszek, który tata podniósł i umieścił na pierwszej kuli, a potem zostało im tylko utoczenie głowy. Kulka na nią była mniejsza, zgrabniejsza, a Kacper szybko pobiegł do babci, aby dała dużą marchewkę. I już bałwan miał nos. Dziadek znalazł stare, plastykowe wiaderko i włożył na głowę bałwana. Tata w brzuch wetknął dwie gałązki, które świetnie nadawały się na ręce, a później jeszcze Kajtek przyniósł dwa kamyki na oczy. I dołożył parę małych kamyczków i zrobił bałwanowi usta. A wtedy zobaczyli, że oto stoi nie bałwan, ale prawdziwy Pan Bałwan. Ale już z chmur zaczęły spadać wielkie płaty śniegu, a Babcia Bożenka wyszła przed drzwi i zawołała wszystkich na ciepłą zupę.
Rankiem był duży mróz i Julia mogła oglądać Pana Bałwana tylko przez okno łazienki, bo rodzice nie pozwolili dzieciom wychodzić przed chatę. Julia trochę bała się, że Pan Bałwan zmarznie i przeziębi się. Jednak Mama Karola wytłumaczyła jej, że bałwanom szkodzi ciepło i słońce, bo wtedy mogą zachorować na chorobę znikających bałwanów. Polega ona na tym, że pod wpływem ciepła bałwany chudną. Stają się smutne i coraz chudsze, aż całkowicie znikają i zostaje po nich ogromna kałuża wody. Ale tym razem Panu Bałwanowi to nie groziło. Aż do chwili wyjazdu Juli z chaty temperatura za oknem cały czas była bardzo niska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz